Dorota Koziara: Wystawa była świetna – bardzo dobrze zaaranżowana w barwach biało-czerwonych. Najbardziej podobały mi się stół grupy Kompott, lampy Tomka Rygalika, ławka i siedziska Oskara Zięty, a także projekt drewnianego kościoła studia Beton, którym zainteresował się sam Alessandro Mendini. Znakomite były też prace graficzne m.in. Grzegorza Laszuka i Tomasza Walenty – grafików zawsze mieliśmy bardzo dobrych. „Young Creative Poland" to zresztą niejedyny polski akcent na Salone del Mobile. Ja pokazałam swoje prace na wystawie Ospiti Inaspettati (Niezapowiedziani goście), której ideą było wkomponowanie współczesnego wzornictwa w dawne wnętrza czterech mediolańskich muzeów. Zaprezentowałam krzesło-rzeźbę Angelo. W wystawie udział wzięli także m.in. Philippe Starck, Patricia Urquiola, Steven Hool, Konstantin Grcic i Ron Arad.
Jaki jest współczesny polski design? Co go wyróżnia?
W 1994 r., po studiach, założyłam grupę designerów Start, w której prowadziliśmy niekończące się dyskusje na ten temat – zastanawialiśmy się, czy polskie wzornictwo ma mieć charakter narodowy, skąd ma czerpać inspiracje. Dziś widzę, że wielu młodych designerów szuka ich w sztuce ludowej. Też uważam ją za kopalnię pomysłów, ale nie można się ograniczać do tradycji. Myślę, że w dobie globalizacji nie ma sensu tworzyć designu narodowego. Tempo życia jest szybsze, podróżujemy, mamy internet, a także poważniejsze problemy niż charakter narodowy designu, choćby takie jak ekologia. Poza tym za dużo po drodze straciliśmy. Polscy projektanci przez długi czas w ogóle nie mogli się wykazać, bo firmy nie chciały z nimi współpracować. W latach 90. upadło wiele fabryk, dużą część firm sprywatyzowano i zmieniano zakres ich działalności, z kolei nowo powstałe małe firmy wolały kupić niemieckie krzesło, rozebrać je na części i zrobić coś podobnego, zamiast zamówić oryginalny projekt.
Jak jest teraz?
O współpracę z firmami wciąż nie jest łatwo, więc pomysły projektantów często nie mogą być zrealizowane. Z drugiej strony, nie znam drugiego państwa w Europie, które miałoby tyle festiwali designu. Od kiedy jesteśmy w Unii, są dotacje i łatwiej organizować takie przedsięwzięcia. Jestem optymistką – producenci też zrozumieją, że warto współpracować z designerami, że to szansa na wyróżnienie się i na większe pieniądze.
Zgadza się pani ze swoim mistrzem Alessandro Mendinim, że nie da się już zaprojektować nic całkowicie nowego, bo wszystko już było?
Nie, tu się z nim nie zgadzam. To prawda, że np. wszystkie krzesła mają określoną formę i siadamy na nich w podobnej pozycji. Może się jednak zdarzyć, że ta pozycja się zmieni w zależności od rodzaju pracy, jaką wykonujemy, i zadaniem projektanta jest wymyślić, jaka zmiana mogłaby być korzystna. Gdyby nic nie dało się już wymyślić, świat nie szedłby do przodu, a przecież wciąż idzie. Nie powstałby chociażby tomograf, w którego konstruowaniu też mają swój udział designerzy, nie powstałby iPod. Cały czas rozwija się technologia, ale to projektanci muszą znaleźć dla niej formę.
Design coraz częściej idzie w kierunku żartu – mamy kubek dla osoby nieśmiałej zasłaniający twarz podczas picia i pluszową klawiaturę, na której można pospać, gdy padniemy przy komputerze ze zmęczenia.
Ironia i poczucie humoru to jedne z najfajniejszych aspektów dzisiejszego designu. Takie projektowanie jednak też niesie z sobą pewne niebezpieczeństwo. Jeśli rola przedmiotu ogranicza się do wywołania jednorazowej reakcji, rozbawienia, zaskoczenia, to staje się on tylko gadżetem. A przecież nie chodzi o to, żebyśmy zapełniali świat śmiesznymi, ale niepotrzebnymi gadżetami. Wartościowe są projekty, w których ironia nie jest jedynym celem. Tak jak przedmioty Philippe’a Starcka – są ironiczne, ale też praktyczne.
Czy dekoracyjność może stanowić o wartości przedmiotu?
Dyskusja na ten temat trwa od lat, choć odpowiedź jest prosta: istnieją dwa różne rodzaje designu. W jednym najważniejsza jest funkcja – nie można zaprojektować wspomnianego tomografu z myślą wyłącznie o estetyce. Podobnie jest z łóżkiem szpitalnym, które nie może być asymetryczne. Jeśli projektując wiertarkę, skupimy się nie na ergonomii i funkcji, ale na estetyce, może to być nawet niebezpieczne. Ale już przy meblach można sobie pozwolić na fantazję i wszystko zależy od porozumienia między designerem a producentem. I od klienta – zależy, na ile ktoś się chce poświęcić dla awangardy: czy jest skłonny pić z kubka, z którego się wylewa, ale za to ten kubek dobrze wygląda. Projektanci wymyślają różne przedmioty o ekstrawaganckich formach, które nie są łatwe w obsłudze, a nie można całkiem lekceważyć przyzwyczajeń i tradycji. Zresztą – kto wie – może w przyszłości będziemy pili inne napoje i np. kwadratowy kubek okaże się lepszy.
Jak projektować ekologicznie?
Trzeba być odpowiedzialnym i nie tworzyć projektów, które mogą być niebezpieczne dla przyrody, a także szukać nowych surowców. Wystawa „Alice Visin", którą zorganizowaliśmy w moim studiu w ramach Salone del Mobile, była okazją do ogłoszenia międzynarodowego konkursu Re-book. Dotyczy on tego, co można zaprojektować z przemielonego papieru i książek, które do niczego się nie nadają, bo zawierają błędy. Współautorem pomysłu jest wydawnictwo Minimum Fax, które zwróciło uwagę na problem z takimi książkami. Chciałabym, żeby i polscy projektanci wzięli udział w konkursie.
Czego by pani nigdy nie zaprojektowała?
Broni.
A które ze swoich prac ceni sobie pani najbardziej?
Te, które są ponadczasowe – rzeźby z instalacji „12 Angeli", wazy dla firmy Venini, które projektowałam jeszcze w czasie Atelier Mendini, lampy dla włoskiej firmy Slamp i polskiej firmy WitroLight. Te przedmioty tworzą atmosferę we wnętrzu. Poza tym dla mnie bardzo ważne jest realizowanie się w różnych dziedzinach. Cenię sobie współpracę przy spektaklu „70 Angels on the Faćade” w reżyserii Roberta Wilsona. Było to pierwsze przedstawienie o historii architektury i projektowania – zajęłam się w nim scenografią i dramaturgią dotyczącą lat 80. i 90. Później pracowałam też z Wilsonem przy spektaklu „The Days Before” opartym na książce Umberto Eco, w którym wykorzystano moje rzeźby. Fotografia z tego spektaklu była plakatem zachęcającym do odwiedzenia wystawy „Tutti al Tavolo!” (Wszyscy do stołu!), która odbywała się w ramach tegorocznego Salone del Mobile. Miło było zobaczyć zdjęcie własnej scenografii w całym mieście. Ważna jest też dla mnie rzeźba Dino z roku 2000, zrobiona z Mendinim i japońską architekt Yumiko Kobayashi dla Muzeum Dinozaurów w Fukui w Japonii.
W zeszłym roku zaprojektowała pani puszkę piwa Redd’s promowanego jako piwo kobiece. Czy istnieje coś takiego jak design kobiecy?
Tak, ale dotyczy to raczej odbiorców wzornictwa niż jego twórców. Niektóre panie chcą mieć coś bardziej kobiecego, co może dla nich oznaczać np. komputer z różowym futerkiem. A jeśli chodzi o projektantów, to kobiety projektują często dla mężczyzn rzeczy bardzo męskie. Patricia Urquiola bywa uznawana za kobiecą designerkę, ale jej ostatnia kolekcja mebli mogłaby być równie dobrze dziełem jakiegoś twardziela. 10-15 lat temu budynki Zahy Hadid wydawały się bardziej damskie, bo były takie „miękkie" i „rozrzeźbione”. Dziś podobny styl jest jednak powszechny. Może mężczyźni upodobnili się do kobiet?
Dorota Koziara – jedna z najbardziej cenionych polskich designerek. Pracowała w Atelier Mendini założonym przez Alessandro Mendiniego, jednego z najsłynniejszych projektantów na świecie. Projektowała dla takich marek jak Fiat, Alessi, Swarovski, HermŹs czy Swatch.

Komentarze