Zastanawiam się, który kulturalny i solidnie wykształcony człowiek (od razu uprzedzam, że nie spełniam kryteriów), do tego dysponujący wiedzą merytoryczną w jakiejś dziedzinie, zechciałby porozmawiać z posłem Brudzińskim na jakikolwiek temat. Na przykład w Sejmie. Kto przytomny by zaryzykował, by w tym celu zostać posłem. Poseł Brudziński nigdy nie zademonstrował publicznie jakichkolwiek poglądów ani nie błysnął szczególną wiedzą. Zademonstrował za to wielki neon przyczepiony do czoła, który wyświetla zbitkę słowną „uwaga, zoologiczna nienawiść". Trudno z kimś takim budować państwo.
Nie mam nic przeciwko myślom posła Brudzińskiego. Na świecie żyje 6 miliardów ludzi i każdy ma jakieś myśli. Zapewne nasze głowy funkcjonują na podobieństwo linii papilarnych – dwóch jednakowo myślących ludzi się nie znajdzie. Dlatego nawet najbardziej odlotowe, wyuzdane czy radykalne kombinacje są w stanie wzbudzić moje zrozumienie. Problem w tym, jak się swoje myśli wyraża. Otóż, kiedy człowiek mówi to, co myśli, a w trakcie deklamacji twarz mu się zmienia w pulsującą maskę Freddiego Krugera z „Koszmaru z ulicy Wiązów", to przestaje być fajnie.
Dzięki kilku polskim posłom polska polityka przypomina wiejską zabawę. Wszystko jest cacy, dopóki nie wejdzie do stodoły gość ze sztachetą w ręku. Nikt wtedy nie jest w stanie gibko tańczyć, wszyscy zaczynają być spięci, dziewczyny rzucają niespokojne spojrzenia w różnych kierunkach, a nogi facetów, jeśli w ogóle chodzą, to tylko w celu ucieczki. Z wyłączeniem podobnych mu twardzieli: ci zbliżają się w stronę stołów, by w razie czego wyrwać z nich nogi – te mogą stać się idealnym słownikiem w zbliżającej się rozmowie.
Poseł Brudziński jest politycznym gitowcem. Zero respektu dla wieku, wiedzy, płci czy sytuacji. Niszczenie frajerów jest dla niego celem nadrzędnym. Pamiętam z młodości, że z gitowcami rozmawiać się nie dało. Najlepiej było chodzić innymi ścieżkami, schodzić im z drogi, czasem uciekać, a jak już doszło do spotkania, to przez całą rozmowę kombinować, jak być pierwszym, który uderzy z bańki, i też uciec. Patrzę na posła Brudzińskiego oraz kilku innych polskichpolityków i w sekundę zaczynam rozumieć, dlaczego inteligencja, ludzie wykształceni i społecznie wrażliwi, wszechstronni, wizjonerscy, osoby kulturalne i odpowiedzialne, szerokim łukiem omijają świat polityki. Otóż nikt normalny nie chciałby znaleźć się w towarzystwie gitowców.
W polskim Sejmie roi się od facetów z bejsbolami, sztachetami, kastetami i nożami, przy czym pod słowem „faceci" kryją się także kobiety. Oto niektóre wymiany poglądów z ostatnich dni. Poseł Palikot, z wykształcenia filozof, porównał w jednej rozmowie Jarosława Kaczyńskiego do „patologicznego zabójcy”, Jarosława Gowina nazwał „bękartem”, a Grzegorza Schetynę „Shrekiem” (w domyśle: „który myśli ociężale”). Posłanka Beata Kempa zasygnalizowała posłowi Andrzejowi Czumie: „Nie zniżę się do pańskiego poziomu, bo nie rozmawiam poniżej trawnika”. Brudziński w rozmowie z Moniką Olejnik dostał amoku, który kwalifikował go do narzucenia mu kaftanu bezpieczeństwa na wizji. Poseł Hofman zapowiedział Palikotowi: „Gdybym minął go na korytarzu, dałbym mu po gębie”. Jarosław Kaczyński zaś zarzucił Sikorskiemu, że prowadzi z Tuskiem „zbrodniczą politykę”.
Otóż wyznam szczerze: nie wierzę w istnienie tzw. mądrości zbiorowej narodu. Gdyby takowa istniała – posłowie tego formatu nie znaleźliby się w polskim Sejmie. Zbiorowa mądrość musiałaby wyborcom podpowiedzieć, że Brudziński może pewnego dnia zostać szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Że w trakcie ataku może trzymać w ręku neseser z guzikiem odpalającym rakiety Patriot. Że Hofman może spotkać Palikota na audiencji u papieża. Że Palikot ze swoim wykształceniem może zostać ministrem kultury i zapytać Sarkozy’ego, po kim jest bękartem. Że mający rozdwojenie osobowości Kaczyński mógłby naprawdę pewnego dnia zostać prezydentem RP i pokazać jakieś kolejne oblicze (swoją drogą, dziękuję wszystkim bogom, że nie został).
Jarosława Kaczyńskiego coś usprawiedliwia. Jak przyznał, tuż po katastrofie dostał od lekarzy środki uspokajające i mogę domniemywać (choć nie wiem na pewno), że jechał na nich aż do pierwszej debaty. Przed drugą – na moje oko – już je odstawił.
PS. Pani Kluzik-Rostkowskiej z całego serca współczuję, że jej ciężka praca poszła na marne. Nie nadaje się Pani do bycia gitowcem. Próba wyjaśnienia słów o „winie za Smoleńsk" wyszła Pani krańcowo nieporadnie. Tak już jest z hipisami: nie potrafią bić innych ludzi bez powodu.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.