W przypadku Contadora możliwe są dwa scenariusze: albo zostanie zdyskwalifikowany na dwa lata, albo dożywotnio. – Contador już nie żyje – powiedział profesor Verner Muller, autor książki o dopingu „Kłamstwo na kłamstwie". Opisał w niej przypadek Michaela Rasmussena, duńskiego cyklisty, którego zawieszono na dwa lata pod pozornie błahym pretekstem „podejrzenia o stosowanie dopingu". Rodzima federacja wysłała go na wakacje nie dlatego, że został złapany na dopingu, ale dlatego, że nie dał się złapać. Kontrolerom podawał adresy, pod którymi go nie było, przemilczając te, pod którymi był dostępny. To wystarczyło, bo takie są przepisy.
Brygady antydopingu działają jak służby specjalne. Wpadają znienacka, najchętniej w nocy albo nad ranem. Gdy nie znajdą namierzanego tam, gdzie twierdził, że będzie, staje on pod zarzutem stosowania dopingu. Taki sposób zdobywania moczu (mocz jest podstawowym badanym płynem) wprowadzono, by ułatwić życie kontrolerom i utrudnić nieuczciwym sportowcom, z których większość w okresie przygotowań do sezonu przyjmuje sterydy. Nie po to jednak, by zwiększać masę mięśniową, jak się niektórym wydaje. W kolarstwie muskuły byłyby raczej balastem. Chodzi o to, by wytrzymać morderczy trening. Doping trzeba potem wypłukać z organizmu, co musi potrwać jakiś czas i nie zawsze się udaje.
Wyżej było o dwóch wariantach, jak się mogą potoczyć losy kolarza Contadora. On sam wciąż ma nadzieję na wariant trzeci: że mu się upiecze. Na to liczą wszyscy, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji: biorą wszyscy, a łapią frajerów. Więc dlaczego akurat mnie?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.