Oflagowałem się

Oflagowałem się

Dodano:   /  Zmieniono: 
Pierwszy raz w życiu oflagowałem się. Walnąłem sobie na dachu auta dwie chorągiewki w barwach narodowych, na boczne lusterka pokrowczyki w  takich samych kolorach i pewnie gdyby był taki pokrowiec na cały samochód, to też bym kupił. Jak się cieszyć, to się cieszyć, tym bardziej że nie tak dawno zniesiono wreszcie ten durnowaty przepis, że  flagi można wywieszać tylko w święta narodowe i kościelne, a potem natychmiast je zdjąć, żeby nie psuły wyglądem dnia powszedniego i  krajobrazu, bo inaczej to przyjdzie policjant i wlepi mandat. To, że  komuna taki nakaz wymyśliła, można zrozumieć, bo miała taki wredny charakter. Ale że przez 20 lat demokratyczne już władze nie mogły się zdecydować na to, żeby go znieść, tego nie ogarniam.

Ja od wielu lat zazdroszczę Skandynawom, Kanadyjczykom i Amerykanom tego, że flagi przed ich domami są zjawiskiem powszechnym, bo to jest powód do dumy z tego, kim jestem i w jakim kraju żyję. Kilkanaście lat temu byłem w Holandii, gdzie jest podobnie, i zdziwiło mnie, że na wielu masztach wiszą również tornistry. Kiedy zapytałem miejscowych, co to za obyczaj, wytłumaczyli, że w ten sposób powiadamia się przyjaciół, sąsiadów i okolicę, że w tym domu ich ukochany syn lub córka zdali właśnie maturę i w taki sposób żegnają się z dzieciństwem. U nas pewnie i dzisiaj byłoby to nie do pomyślenia. Oburzyłyby się wszystkie organizacje rządowe i pozarządowe, wymyślając dziesiątki absurdalnych powodów, dlaczego to fatalny pomysł, łącznie z tym, że nie ma powodu chwalić się tym, że ktoś wreszcie dojrzał.

Byłem na słynnym już Zjeździe Grunwaldzkim, który zaszczyciły obecnością rząd i partia na czele z towarzyszem „Wiesławem" Władysławem Gomułką i z  okazji tej uroczystości pole pod Grunwaldem oflagowano jedwabnymi biało-czerwonymi chorągwiami. Następnego dnia świtem zauważyliśmy, że w  całej okolicy stoją tylko gołe maszty. To miejscowe społeczeństwo je  pozdejmowało, a być może i szabrownicy, którzy wtedy jeszcze jeździli po kraju, szukając łatwego zarobku, a w tamtych czasach, jak zresztą i w dzisiejszych, jedwab piechotą nie chodził. I winą za ten ubytek został obarczony kwatermistrz chorągwi warmińsko-mazurskiej, do  której i ja należałem.

Kwatermistrz był harcerzem przedwojennym, który nie pił, nie palił, nie  przeklinał, miał wszystkie możliwe do zdobycia sprawności i był przez wszystkich uznawany za wzorzec uczciwości i doskonałości. I ten kryształowy człowiek został od razu, tego samego dnia, wezwany do  Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, w  którym poinformowano go, bez tłumaczenia z jego strony, że ma napisać wiarygodny raport na temat tego, co się stało w nocy. Kładąc nacisk na  słowo „wiarygodny".

Wrócił do obozu i pierwsze zdanie, jakie od niego usłyszeliśmy, brzmiało: „I co ja im, kurwa, mam napisać!" – i wtedy zapadła straszna cisza, bo nawet nie podejrzewaliśmy druha, że takie słowo może znać. Następnie pojechał do niedalekiego Dąbrówna, gdzie w miejscowym sklepie nabył drogą kupna paczkę papierosów o nazwie Sport, do tego dołożył pół litra czystej z czerwoną kartką, zamknął się na całą noc w namiocie, z  którego wydobywały się kłęby dymu i kaszel, a rano wyszedł i wyglądał tak jak nigdy wcześniej i nigdy później. Mundur niedopięty, krajka, bo  chorągiew nasza nosiła krajki, przekoślawiona, oczy czerwone jak nalepka na butelce, twarz nieogolona, szara od dymu i oświadczył osłupiałej kadrze: „Napisałem tak, że bardziej już, kurwa, wiarygodne być nie  może”. I przeczytał: „Z powodu wiatru flagi wyłopotały się na wietrze!”.

Partia tłumaczenie przyjęła. Ja wsiadam teraz do samochodu i jadę połopotać przed meczem z Rosją.

Więcej możesz przeczytać w 24/2012 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.