Policjant manipulował śledztwem w sprawie gangu obcinaczy palców?

Policjant manipulował śledztwem w sprawie gangu obcinaczy palców?

Dodano:   /  Zmieniono: 2
Proces najgroźniejszego polskiego gangu, tzw. obcinaczy palców, może się załamać. Z zeznań kluczowego świadka wynika, że jedno z porwań, o które oskarżeni są obcinacze, mogło być sfingowane – dowiedział się „Wprost”. Jak ustaliliśmy, w sprawę zamieszany jest też jeden z policjantów rozpracowujących bandę. Miał on ukrywać dowody i instruować ofiarę, którego z bandytów wskazać jako sprawcę porwania.
W styczniu 2008 r. „Wprost" ujawnił, że sędzia Barbara Piwnik uchyliła areszt siedmiu gangsterom z bandy obcinaczy palców. Na wolność wyszło trzech członków gangu. Czterech pozostało w aresztach, bo odbywają kary w innych sprawach. Kilka dni później gangsterzy pobili policjantów. Były premier Jarosław Kaczyński mówił wówczas, że pod rządami PO na wolność wychodzą „arcyzbrodniarze", a Donald Tusk zarzekał się, że nie wie, „kto komu obcinał palce".

Przebywający na wolności gangsterzy mogą mataczyć, zastraszać świadków i wpływać na przebieg rozprawy. To jednak nie koniec kłopotów prokuratury. Jak dowiedział się „Wprost", śledczy próbują wyjaśnić, jaką rolę w sprawie odegrał policjant Jerzy P. Podczas przeszukania w domu szefa gangu Grzegorza K., ps. Ojciec, funkcjonariusz zabrał telefony komórkowe gangstera, których nie oddał do czasu rozpoczęcia procesu bandy. Policjant został zatrzymany pod koniec 2007 r. W tym czasie pracował już w CBA. Okazało się, że zgromadził wiele innych dowodów w tej sprawie: dokumenty i rzeczy niektórych porwanych. Po co? Jerzy P. twierdzi, że zapomniał ich oddać.

Sprawę Jerzego P. bada prokuratura, a on sam od grudnia 2007 r. jest podejrzany o przywłaszczenie i ukrywanie cudzych rzeczy. Grozi mu do pięciu lat więzienia. Jerzy P. ma związek także z innym wątkiem sprawy obcinaczy. Chodzi o porwanie Ryszarda D., biznesmena z branży energetycznej. Były wspólnik D. zeznał przed sądem, że to uprowadzenie zostało sfingowane.

31 marca 2004 r. Ryszard D., jak twierdził, został uprowadzony, gdy szedł do mieszkania swojej przyjaciółki. Do jego żony zgłosili się porywacze z żądaniem wysokiego okupu. Po ośmiu dniach wskazana osoba podrzuciła w okolicach Warszawy 350 tys. euro, a D. tego samego dnia się odnalazł. – Tego porwania nie było. Taką sumę D. był winien osobie, z którą robił interesy. Szukał sposobu przekazania pieniędzy, by nie przyczepiła się do niego skarbówka – mówił wspólnik D. przed sądem.

Grupa śledczych, w której znajdował się Jerzy P., o zorganizowanie porwania podejrzewała obcinaczy. Sam Ryszard D. pomagał policjantom w szukaniu miejsca, gdzie był przetrzymywany. Podawał szczegóły i opisywał kidnaperów. W tym czasie poprosił komendę stołeczną o zaświadczenie dla urzędu skarbowego, że został porwany i okup wypłacił z pieniędzy swojej firmy. Co ciekawe, takie zaświadczenie od policji dostał. Kilkanaście miesięcy później podczas policyjnego okazania D. rozpoznał jednego z członków gangu obcinaczy palców jako swojego strażnika. Kiedy jednak w 2007 r. zeznawał przed sądem, już takiej pewności nie miał. – To Jerzy P. wskazał mu, którego gangstera ma rozpoznać. Kilka osób widziało, jak przed rozprawą funkcjonariusz pokazuje „odpowiedniego" oskarżonego. To był skandal – mówi adwokat jednego z gangsterów. Jego słowa potwierdziliśmy w policji i prokuraturze.

Więcej w najbliższym wydaniu tygodnika „Wprost", w sprzedaży od poniedziałku, 11 lutego