Nasza mała stabilizacja mieszkaniowa

Nasza mała stabilizacja mieszkaniowa

Dodano:   /  Zmieniono: 
(fot. sxc.hu) Źródło:FreeImages.com
Półtora roku temu mieliśmy drogie mieszkania i tanie, szybkie, łatwo dostępne kredyty. Dzisiaj cztery kąty potaniały, ale nie ma wielu chętnych do pomocy w sfinansowaniu ich zakupu. I wszystko wskazuje na to, że taka „stabilizacja” będzie długotrwała. To zła wiadomość dla deweloperów i inwestorów, a dość dobra dla tych, którzy szukają własnego lokum i dysponują wkładem własnym.
Wiosną 2006 roku w Warszawie metr kwadratowy mieszkania kosztował ok. 5 tys. zł. To sporo, bo trzy lata wcześniej – 3,5 tys. zł. Ale mimo to chętnych nie brakowało. Dlaczego? Czteroosobowa rodzina, zarabiająca łącznie 2,5 tys. zł netto (czyli teoretycznie taka, która nie była w stanie utrzymać się w stolicy) mogła liczyć na kredyt we frankach szwajcarskich na równowartość nawet 240 tys. zł (oczywiście bez wkładu własnego). Mimo że osiągała dochód niższy niż dwie ówczesne średnie krajowe, stać ją było na dwa pokoje w stolicy. Niestety, im dłużej ta rodzina zwlekała z zakupem, tym szybciej perspektywa własnych czterech kątów się od niej oddalała.

W ciągu kolejnych dwóch lat mieszkania w stolicy podrożały o 100 proc., a cena metra kwadratowego sięgnęła niemal 10 tys. zł. Co prawda w ostatnim roku ceny spadły o kilkanaście procent, jednak o drastycznych „kryzysowych" obniżkach – jak np. w Hiszpanii – nie ma mowy. Sytuację dodatkowo pogarsza fakt, że przeciętne wynagrodzenie wzrosło w tym samym czasie tylko o 25 proc., a rynek kredytów hipotecznych został zrujnowany przez kilka „katastrof". Najpierw w 2006 roku weszła w życie tzw. rekomendacja S, przez którą kredyt w walutach obcych stał się mniej dostępny. Z kolei pod koniec roku 2008 banki z uwagi na kryzys sektora finansowego praktycznie przestały pożyczać pieniądze, i to nie tylko franki czy euro, lecz także złote.

Czytaj więcej w poniedziałkowym wydaniu WPROST