PiS był w Unii hamulcowym

PiS był w Unii hamulcowym

Dodano:   /  Zmieniono: 
 
- Polska bardzo umocniła w ostatnich dwóch latach pozycję w UE i nadal ją umacnia. Myślę, że pozycja ta była zdecydowanie słabsza w latach 2005-2007, bo trudno rozwiązywać problemy, kiedy jest się samotną wyspą. Teraz przestaliśmy być traktowani jak samotny hamulcowy - mówi Jerzy Buzek, przewodniczący Parlamentu Europejskiego, Człowiek Roku 2009 tygodnika „Wprost”
Po wyborze przewodniczącego Rady Europejskiej tonował pan nastroje w Brukseli, bo nie były one zbyt dobre?

Nigdy nie wpływam na wypowiedzi parlamentarzystów.

Słynne było nagranie z obrad PE, na którym widać, jak strofuje pan szefa brytyjskiej Partii Niepodległości Nigela Farage’a za to, że nazwał Van Rompuya i Ashton „parą politycznych pigmejów".

On użył niewłaściwych sformułowań. Nie chodziło mi o jego ocenę ich kompetencji. Dyskutowałem o stylu i sposobie wypowiedzi.Domagałem się po prostu pewnej kultury politycznej.

Niezadowolony był też europoseł Paweł Kowal, który zarzucał pani Ashton, że nie przedstawia swoich
poglądów na temat planowanej polityki zagranicznej.

Ja widzę w tym raczej ciekawość i dążenie do tego, aby dobrze przeegzaminować kompetencje pani Ashton. Pytania Pawła Kowala nie zawierały żadnych obraźliwych sformułowań i uważam, że tego typu pytania są zasadne. Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę, że większość unijnych komisarzy obejmuje teki, które do tej pory nie były przedmiotem ich działania. To znaczy mają robić coś, czego nie robili przedtem. Co do pana Van Rompuya, to tym, którzy zarzucają mu, że nie został wybrany w powszechnych wyborach, odpowiadam, że był demokratycznie wybranym premierem jednego z unijnych krajów.

Ten kraj ma 10 milionów obywateli. A Unia 500 milionów…

I to jest właśnie w UE frapujące, że Van Rompuy przestaje być premierem swojego kraju i staje się przewodniczącym Rady Europejskiej,czyli zaczyna służyć całej Unii. Cieszmy się, że UE jest organizacją międzynarodową,która dopuszcza do władzy nawet najmniejszych.

Ale czy ten najmniejszy, który nie ma nawet własnego gabinetu, ma za to 300 tys. euro pensji rocznie, będzie mógł rzeczywiście sprawować swój urząd? Skoro jego wybór był efektem politycznych targów gigantów: Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii…

Jak to nie ma? Oczywiście, ma gabinet. Gabinet jako miejsce pracy. I gabinet w sensie współpracowników. W mojej opinii procedura wyboru obu ważnych polityków nie jest doskonała i dawałem temu wyraz wcześniej. Tym razem trzeba ją zaakceptować, bo założenia były takie, a nie inne. Procedura wyboru za zamkniętymi drzwiami nie jest do końca jasna i jest w jakimś sensie wynikiem targów. Albo wyborem człowieka, który budzi najmniejsze kontrowersje.

Dlaczego tak ważny jest w Brukseli brak kontrowersji i stronienie od ostrych wystąpień?

Nikt od nich nie stroni. Zdarzają się ostre wystąpienia. Dotyczą głównie sposobu funkcjonowania Unii. Natomiast dominujący styl w Brukseli to jednak poszukiwanie konsensusu, porozumienia i działanie na rzecz rozwiązań wspólnotowych

A czego dotyczy główna oś sporu w PE?
Integracji. Jest grupa kilkudziesięciu posłów, którzy wyrażają czasem na temat integracji negatywne opinie. Uważnie ich słucham, bo oni nam mówią coś ważnego o tym, co myśli część obywateli. Zostali przecież wybrani do PE w konkretnych krajach przez konkretnych obywateli.

Dla nas Farage to właśnie europejski głos ludu. Ale nie głos przeciwnika integracji, tylko przeciwnika unijnego establishmentu, który siłą rzeczy pan reprezentuje, piastując w PE najwyższe stanowisko. Nasi europosłowie nie są jednak tak odważni jak Farage. Dlaczego?

Za każdym razem, gdy wracam do Polski, słyszę, że nasza debata polityczna jest nieznośna, pełna napaści, a to zabija możliwość realnego dyskutowania o problemach. A tu takie pytanie. To znaczy, że redakcja „Wprost" uważa, że polityka polska jest bardzo dobra i powinniśmy się dorzynać na każdym kroku czy też powinniśmy rozważnie dyskutować o problemach Polaków? To jest pytanie o rozdźwięk między zachowaniem naszych polityków w kraju a zachowaniem za granicą. Oni po prostu przyjmują styl panujący w UE, w PE. Styl poszukiwania wspólnych rozwiązań.

Czyli za kilka lat europosłowie będą wracać do kraju, nasza polityka stanie się lepsza?
Powiem tak: miejmy nadzieję, że tak będzie. Ale chciałem zapewnić, że niemal we wszystkich parlamentach w krajach członkowskich dyskusja jest nieporównanie ostrzejsza i również niepozbawiona epitetów i personalnych wycieczek.

Nie podobają się panu epitety, ale protestuje pan też przeciwko polityce walenia pięścią w stół, czyli polityce, którą przypisuje się na scenie międzynarodowej braciom Kaczyńskim.

Musimy mieć twarde i zdecydowane stanowisko, ale jeśli bardzo mocno chcemy postawić na swoim, to musimy to robić rzadko, tylko w sytuacji, kiedy mamy mocne argumenty. W zdecydowanej większości wypadków trzeba natomiast negocjować, prowadzić żmudną dyplomację, budować koalicje, które nas poprą, i tłumaczyć, że nasz punkt widzenia może być punktem widzenia wielu krajów, a może nawet większości krajów unijnych. Tak jak podczas głosowania nad słynnym pakietem klimatycznym. Na początku byliśmy w tej kwestii praktycznie zupełnie sami i nagle okazało się, że rozwiązania, które zaproponowaliśmy, były do przyjęcia przez wszystkich.

Jadwiga Staniszkis w jednym z wywiadów powiedziała, że Kaczyńscy w latach 2005-2007 mocno okrzepli w unijnej polityce i nawiązali dobre relacje z Barroso. Przewidywała też, że Donald Tusk będzie miał trudności. Miał?

Polska bardzo umocniła w ostatnich dwóch latach pozycję w UE i nadal ją umacnia. Myślę, że pozycja ta była zdecydowanie słabsza w latach 2005-2007, bo trudno rozwiązywać problemy, kiedy jest się samotną wyspą. Teraz przestaliśmy być traktowani jak samotny hamulcowy. Choć oczywiście chcę zaznaczyć, że zamiary i cele w czasie poprzedniego rządu mogły być całkowicie uzasadnione.Sądzę nawet, że były.


Tylko problemem był właśnie styl?
Sposób załatwiania rzeczy. To nie był sposób polegający na żmudnych pertraktacjach, na objeździe kolejnych stolic i pokazywaniu naszych racji. Nie widziałem takiego generalnego zaangażowania wszystkich ambasad po to, żeby wszystkich przekonać do nas i zbudować koalicję.

Więcej w poniedziałkowym wydaniu tygodnika "Wprost"


Galeria:
Człowiek roku 2009