1000 krzyży na 1000 dni (plus VAT)

1000 krzyży na 1000 dni (plus VAT)

Dodano:   /  Zmieniono: 
Tomasz Lis 
Taka była feta z okazji 100 dni rządu, a teraz nic, ani widu, ani słychu. To podpowiadam: jest się z czego cieszyć i co celebrować. To już 1000 dni rządu!
Rządowi nie można jednak zarzucić, że ową okazję zignorował całkowicie. Nie, on ją nawet uczcił. Nie powiedział wprawdzie, co czci, ale uczcił uczciwie w sposób charakterystyczny dla owego tysiąca dni. Otóż rząd zapowiedział, że żadnych reform nie będzie i że teraz to rząd „kupuje czas". Jak rząd kupuje czas, to my, już całkowicie spokojnie, możemy wyprzedawać swe nadzieje. Na Allegro je wystawić na przykład. Cena wyjściowa nie za wysoka, bo – umówmy się – po tysiącu dni są to już nadzieje mikre.

Zastanawiam się, co jest bardziej przygnębiające – to, że PiS robi to, co robi, czy to, że PO nie robi tego, co robić powinno? Chyba jednak to drugie. Bo czy w najmniejszym stopniu dziwi mnie przeistaczanie się (i staczanie się) PiS w coś na kształt nienawistnej, jednowątkowej sekty? Nie. Czy dziwi mnie, że ta „lotnicza" sekta próbuje zamienić wielki symbol chrześcijaństwa w jakiś pogański totem? Nie. Czy dziwi mnie, że partia ta żywi się paranoją, gra paranoją, generuje paranoję i trzyma z paranoikami? Nie. Ponieważ nic mnie tu nie dziwi, nie może mnie to też przerażać. Zero oczekiwań, zero zdziwień, zero frustracji.

Co innego partia teraz rządząca. Zgoda, zrobiła naprawdę sporo, by unicestwić wszelkie złudzenia tych, którzy oczekiwali od niej czegoś ambitniejszego, czegokolwiek ambitnego. Ale że resztkę złudzeń postanowi ona dobić tuż po wyborach, gdy zdobędzie całą władzę? Bezwstyd, bezceremonialność i dezynwoltura tego aktu jednak trochę dziwią. Oto przez tysiąc dni słyszymy, że rząd nie robi tego, co powinien robić i co chce robić, bo mu Lech Kaczyński przeszkadza. I właśnie dostaliśmy szalenie precyzyjną odpowiedź na pytanie, w czym konkretnie prezydent Kaczyński przeszkadzał rządowi Tuska. Przeszkadzał mu mianowicie w podwyższeniu VATu o jeden punkt procentowy. Teraz już nie przeszkadza i VAT idzie w górę. Oto reformatorskie VATterloo platformerskiego rządu. Uproszczenie prawa gospodarczego? Nie, do tego rząd nie ma głowy. Jakieś realne cięcia wydatków? Może kiedyś. Podniesienie wieku emerytalnego? Niekoniecznie. Reforma emerytur mundurowych? Może za jakiś czas. Reforma KRUS? KRUS control – żadnego przyśpieszenia. Krótko mówiąc, rząd pana premiera Donalda Tuska jest zdeterminowany, by nie zrobić żadnej rzeczy, która musi być zrobiona. Czy jest to unik? Kapitulacja? Rejterada? Nie. Pan premier właśnie nam wyjaśnił, że jest to efekt posługiwania się zdrowym rozsądkiem. Powiedział, cytuję: „Reformy mają tylko wtedy sens, gdy przy elementarnej odpowiedzialności za budżet dają ludziom satysfakcję z życia tu i teraz, a nie satysfakcję doktrynerom albo wyłącznie przyszłym generacjom".

Właśnie w tym momencie wydzieram sobie z gazety kawałek, na którym wydrukowano to zdanie, i wsadzam sobie ten kawałek do portfela, żeby cytat mieć pod ręką. Bo to już klasyka. A jak nie już, to za chwilę. Dowiedzieliśmy się od szefa polskiego rządu, że zrobienie tego, co niezbędne, by ustrzec kraj przed katastrofą i bankructwem za czas jakiś, to co najwyżej gest mogący przynieść satysfakcję doktrynerom albo przyszłym pokoleniom. Oczywiście, my w rządzie za bardzo zasuwamy, żeby dać satysfakcję z życia tym, co tu i teraz, by myśleć o tych, co będą tu dopiero za czas jakiś. Tę teorię, mówię to całkowicie poważnie, należy twórczo rozwinąć. Otóż właśnie deklaruję, że nie będę wynosić śmieci tylko po to, by jutro i pojutrze w chałupie nie śmierdziało. Nie idzie bowiem o to, czy będzie śmierdziało jutro i pojutrze, nie idzie też o danie satysfakcji doktrynerom, którzy uważają, że śmieci trzeba wyrzucać. Idzie o to, by mieć satysfakcję z życia tu i teraz. A tu i teraz leżę na kanapie i śmieci wynosić mi się nie chce. Jasne?

Niemcy wprawdzie tną wydatki, Brytyjczycy tną wydatki, Rumuni tną wydatki, Węgrzy i Grecy też. Ale my ciąć ich nie będziemy. Nie będziemy, bo jesteśmy zieloną wyspą. Zieloną wyspą beztroski. Oczywiście rząd nie może ciąć wydatków, bo jak zacznie ciąć, to PiS pójdzie w górę. A tu przed nami wybory samorządowe, więc rząd PO nie chce, żeby PiS poszedł w górę. To może po wyborach samorządowych? Nie, bo rok później będą wybory parlamentarne i takich prezentów PiS robić nie wolno. To może po wyborach parlamentarnych? Nie, bo wtedy PO będzie miało władzę, ale pewnie nie będzie miało bezwzględnej większości. Nie można będzie wtedy dokonać żadnych reform, bo co się stanie, jak nieodpowiedzialna opozycja się zjednoczy przeciw PO. Jak widać, w Polsce jest czas na wszystko, tylko nie na zrobienie tego, co trzeba zrobić. Zastanawiające jest, ile nieodpowiedzialności może znieść państwo w imię strachu przed nieodpowiedzialnością.

Znowu widać, że tym, co najlepiej opisuje istotę naszego państwa, są nie jego działania, ale jego zaniechania. Państwo nie egzekwuje prawa i pozwala, by krzyż stał pod pałacem, bo się boi pana Jarosława. Państwo nie dokonuje reform, bo rząd się boi pana Jarosława. A podobno pan Jarosław przegrał wybory i to nie on, lecz Platforma ma całą władzę. Trudno się w tym połapać.

Z jednej strony mamy nieskrywane szaleństwo PiS, z drugiej – cynizm i oportunizm PO. Im więcej pisowskiego szaleństwa, tym bardziej zalegalizowany jest platformerski oportunizm. Bo czyż cynik nie jest jednak mniej groźny niż wariat? Jedyną alternatywą dla wariactwa stał się więc koniunkturalizm, a ceną za uniknięcie rządu wariatów jest stagnacja. Smutno wygląda to nasze państwo. Jak z krzyża zdjęte. Choć na razie niezdjęte, a nawet wręcz przeciwnie.