Zamordyzm zły i dobry

Zamordyzm zły i dobry

Dodano:   /  Zmieniono: 
Tomasz Lis, fot. WhiteSmoke Studio 
Okazuje się, że zamordyzm nie musi być wcale zły. Wszystko zależy od tego, czyja jest morda, a przede wszystkim – kto za mordę trzyma.
Nasza prawica potrafi w tym samym czasie pomstować na rzekomy zamordyzm premiera Tuska i jednocześnie bronić premiera Orbána, który próbuje wprowadzić na Węgrzech zamordyzm realny. Dlaczego prawicowcy popierają zamordyzm realny, walcząc jednocześnie z wirtualnym? To proste. Odpowiedź mieści się w słowie „dialektyka", które wypadło z obiegu razem z marksistami, ale wraca do łask dzięki prawicowym bolszewikom. Otóż zamordyzm nie jest zawsze tym samym. To kontekst nadaje sens słowu i  zjawisku. To, co w jednym kontekście jest zamordyzmem, w innym jest emanacją demokracji.

Wyjaśnił to jasno naczelny dialektyk kraju, który uświadomił nam, że to, co się dzieje na Węgrzech, to nie zamordyzm, ale wręcz przeciwnie. Prezes oświadczył mianowicie, że „na Węgrzech przywracana jest demokracja i elementarny porządek". Ze szczególnym naciskiem na  porządek, chciałobysię powiedzieć. Premier Orbán porządkuje już media, porządkuje bank centralny, porządkuje wymiar sprawiedliwości, porządkuje organ odpowiadający za ochronę danych osobowych. Krótko mówiąc, Orbán porządkuje wszystko to, co w swoim czasie chciał u nas uporządkować naczelny dialektyk kraju, ale mu się nie udało przez cholerne przystawki, wredne pseudoelity, polskojęzyczne media i skorumpowanych prawników.

Nasza prawica o takich porządkach ą la Orbán zawsze marzyła, ale się naczelnemu dialektykowi nie udało, trudno. Dlaczego jednak marząc o  zaprowadzeniu porządków w stylu Orbána, nasza prawica tak się burzy, że  zły Tusk – jak słyszymy – dominuje, podsłuchuje, inwigiluje, wolność słowa masakruje, opozycję marginalizuje, kraj okupuje? Tu dochodzimy do  istoty sprawy, czyli do prawdziwie narodowo-patriotycznego rozumienia słów demokracja i zamordyzm. Demokracja jest wtedy, kiedy wybory wygrywamy my. Jeśli przegrywamy, to nie ma demokracji. A jeśli przegrywamy sześć razy z rzędu, to już jest dyktatura, a my lądujemy w  podziemiu. Jeśli zdobywamy władzę, to przywracamy demokrację, a jak odzyskujemy TVP czy MSZ, to demokrację doskonalimy. Krótko mówiąc: demokracja to nie model rządów, ale wynik wyborów. Wygrywamy my – jest, oni – nie ma. Zamordyzm jest OK, jeśli to nasz zamordyzm.

Europa nie stara się więc, jak wydaje się naiwniakom, skłonić Orbána do  przestrzegania europejskich standardów. Ona – jak mówi prezes – chce „ograniczyć suwerenność Węgier". Dlaczego to  robi? Bo „chce podtrzymać kryminalne, postkomunistyczne układy". Dlaczego Unia to robi? Robi to – jak wyjaśnił w Tok FM naczelny tygodnika z błędem ortograficznym w tytule – bo w Europie rządzą ludzie lewicy. Halo! Gdzie konkretnie oni rządzą? No tak, Cameron, Merkel, Sarkozy, Rajoy – sami ludzie lewicy. To znaczy są to wprawdzie ludzie prawicy, ale są na lewo od PiS, co czyni ich ludźmi lewicy, a ich rządy rządami lewicowymi. Proste? Proste.

Prawicowe dwójmyślenie spod znaku Kalego jest naprawdę zabawne. Pozwala ono kibicować Orbánowi i życzyć wszystkiego złego Tuskowi, potępiać Jaruzelskiego i pochwalać Pinocheta. Można by to podsumować krótkim hasłem – „Urban nie, Orbán tak". Cóż za obrzydliwe zestawienie! Rzecznik dyktatora i demokratyczny premier, który przywraca demokrację oraz  elementarny porządek. Już był kiedyś w Europie taki jeden, co wygrał wybory i zaczął przywracać elementarny porządek.Brrrr!!!

Naczelny dialektyk kraju, dodając otuchy prawdziwym patriotom, strapionym po wyborczej porażce, powiedział, że jeszcze będzie w  Warszawie Budapeszt. Metafora była trochę ryzykowna, więc dialektyk i  wicedialektycy szybko wyjaśnili – nie idzie o powielanie nad Wisłą tego, co Viktator robi nad Dunajem. Idzie oczywiście wyłącznie o powtórzenie przez PiS imponującego wyniku wyborczego Fideszu, który PiS pozwoliłby przywrócić demokrację, zaprowadzić elementarny porządek i odzyskać utraconą przez Polskę suwerenność. Niepotrzebne były oczywiście te  tłumaczenia. Przecież nikomu normalnemu nie przyszłoby do głowy, że  naczelny dialektyk chciałby odstawić u nas numery w stylu Orbána, oczywiście je doskonaląc. Przecież nikomu normalnemu nie przyszłoby do  głowy, że ci, którzy za chwilę będą oddawać krew Węgrom cierpiącym z  powodu interwencji Brukseli, przyklasnęliby naczelnemu dialektykowi, gdyby tylko władzę zdobył, za mordę tego i owego złapał, tę i inną instytucję odzyskał, etaciki wiernym towarzyszom walki i dziarskim agitatorom porozdzielał. Może nawet poparliby go, gdyby swoją konkurencję polityczną zdelegalizował albo uznał ją za organizację przestępczą. Nie poparliby? No nie wiem, nie wiem.

Będzie więc ten Budapeszt w Warszawie czy nie? Na prawicowym portalu sonda. Prawdziwi Polacy mówią, że Budapeszt w Warszawie wciąż może być. Też tak uważam. Sugeruję więc uważne przyglądanie się panu Orbánowi, a  szczególnie tym wszystkim, którzy nad Wisłą trzymają za niego kciuki.