Kwaśniewska: młodzi ludzie za dużo oczekują od życia

Kwaśniewska: młodzi ludzie za dużo oczekują od życia

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jolanta Kwaśniewska (fot. TEODOR KLEPCZYNSKI / Newspix.pl)Źródło:Newspix.pl
- Uważam, że objaśnianie dziecku świata jest ważniejsze niż wydawanie pieniędzy. Można cały rok przechodzić w dwóch parach jeansów, kilku t-shirtach i swetrach. Nie trzeba mieć dużo, by być szczęśliwym - mówiła w rozmowie z Wprost.pl Jolanta Kwaśniewska, prezes Fundacji „Porozumienie Bez Barier”.
Joanna Apelska, Wprost.pl: Dlaczego przyjechała Pani na festiwal „Teraz One”?

Jolanta Kwaśniewska: Kobiety zawsze były dla mnie bardzo ważne. Mam wrażenie, że panowie przez całe życie wspierają się wzajemnie. Wiedzą jak wykorzystać wszystkie sytuacje: te formalne, kiedy spotykają się w pracy, ale także i nieformalne, w czasie wolnym. Mężczyźni nie muszą iść bezpośrednio do domu. Nie odbierają dzieci, nie robią zakupów, nie muszą przygotować obiadu. Spotykają się we własnym gronie, tworzą więzi. Natomiast kobiety zawsze gdzieś pędzą. Mają w sobie tak niezwykłą odpowiedzialność za rzeczy ważne, że bardzo rzadko myślą o sobie.

Co chce Pani dać kobietom uczestniczącym w festiwalu?

Wydaje mi się, że moje doświadczenie może być dla tych kobiet bardzo przydatne. One bardzo często potrzebują wsparcia. Kobiety mają bardzo niską samoocenę. Gdy paniom oferuje się w firmie kierownicze stanowisko, zwykle odmawiają, obawiając się natłoku obowiązków w domu i w firmie. Nie wierzą w siebie. Mężczyźni natomiast w ciemno przyjmują takie oferty, często nie znając nawet szczegółów nowych obowiązków.

Jak można zmienić taki stan rzeczy?

Kobietom trzeba pomóc w odkrywaniu ich własnej wartości. Pokazać, że mogą przenosić góry. Ja od zawsze byłam społecznikiem. Ze względu na to, że mam dobre życie i kochającą rodzinę, czuję się osobą spełnioną. Działając na rzecz innych, dziękuję za ten dobry los. Spotykam się z kobietami i pokazuję im ich dobre strony, to jak doceniać samą siebie. Bardzo często kobiety są altruistkami, myślącymi o sobie na samym końcu. Stąd chęć udziału w tym projekcie.

Pomysłodawczyni festiwalu, Agata Młynarska, miała takie same przemyślenia jak ja. Gdy skończyłam 50 lat, zauważyłam, że kobiety w tym wieku są poza głównym nurtem. Doszłam do wniosku, że nie ma dla nas czasopism, mody dla pań powyżej 50 roku życia. Jesteśmy strasznie zmarginalizowane. Musimy zjednoczyć siły i pokazać, że można zacząć na nowo zacząć życie po pięćdziesiątce. Musimy mieć pomysł na siebie. Nikt nie ma prawa do krytyki, czy wytyczania nam jakiejś jednej właściwej drogi. Przekaz obecnie płynący z otoczenia jest taki, że kobiecie kończącej 50 lat zostaje jedynie siedzenie w domu, zamartwianie się i zajmowanie się wnukami. Powinnyśmy przełamywać te schematy.

Czy kluczem do zerwania z tymi schematami nie byłaby edukacja młodych kobiet, które wykorzystują swoje matki i babcie jako darmowe opiekunki do dzieci?

Dziecko jest jak komoda z głębokimi szufladami. To, co do nich wkładamy w młodości, wyjmiemy na późne lata. Jeśli nie poświęciliśmy naszemu dziecku odpowiedniej ilości czasu, nie pokazaliśmy, co w życiu jest najważniejsze, to nie miejmy jakichś wielkich oczekiwań, że w przyszłości będzie chciało się nami zajmować. Tu zawsze działa zasada naczyń połączonych. Jeśli bardzo dużo atencji poświęciliśmy naszym dzieciom, to prawdopodobnie odpłacą nam się tym samym. Jeśli młode osoby nie przeszły tej lekcji w pewnym momencie życia, to teraz, gdy są dorosłe, musimy mówić im o tym, że rzeczą niezwykle ważną jest rodzina, dobre relacje i konieczność wzajemnego wsparcia. Życie nie jest pasmem wspaniałych przypadków i sukcesów. Przyjdą momenty trudniejsze. Dlatego tak ważne są wspólne relacje rodzinne, by nasze wnuki zechciały bywać u swoich dziadków. Jeśli chcemy liczyć, że w przyszłości rodzice będą nam pomagali, trzeba też dawać coś z siebie.

Pani, mimo trudnej sytuacji materialnej, postanowiła zostać z córką w domu.

Uważam, że najważniejszą rzeczą jest wychowanie własnego dziecka i zajęcie się nim, kiedy jest małe. Niestety wiele kobiet jest zmuszonych do szybkiego powrotu do pracy ze względów ekonomicznych.

Urodziłam córkę w 1981 roku. Był to bardzo trudny okres w moim życiu. Miałam wtedy 25 lat. Przeprowadziliśmy się z mężem do Warszawy. Mieszkaliśmy w małym, 30-metrowym mieszkanku. Na podłodze naszego jedynego pokoju były płytki PCV, a na nich leżały dwa materace. Nie mieliśmy ani mebli, ani pieniędzy. Nasze rzeczy były w pudłach, a szafą był sznurek rozwieszony na drzwiach balkonowych. Mieliśmy po parę rzeczy, ale byliśmy szczęśliwi, że jesteśmy razem i mamy naszą małą Oleńkę. Z pełną premedytacją zrezygnowałam z pracy, ponieważ dla mnie najważniejszą rzeczą było objaśnianie dziecku świata. Byłam przekonana, że ważniejsze niż zarabianie pieniędzy jest bycie z własnym dzieckiem, czytanie mu książeczek, chodzenie na spacery, czy śpiewanie piosenek.

To był okres, gdy wprowadzono stan wojenny. Mojemu mężowi zamknięto redakcję pisma ”ITD”. Ja nie pracowałam. Pomagała nam tylko rodzina i to na niewielką skalę. Jednak najważniejsze dla nas było to, że mamy siebie i jesteśmy zdeterminowani. Można naprawdę cały rok przechodzić w dwóch parach jeansów, kilku t-shirtach i swetrach. Nie trzeba mieć dużo, żeby być szczęśliwym. Młodzi ludzie w tej chwili za dużo oczekują od życia.