Andrea Anastasi: magik siatkówki, który nie chce być katem

Andrea Anastasi: magik siatkówki, który nie chce być katem

Dodano:   /  Zmieniono: 
Andrea Anastasi (fot. PAP/Lech Muszyński)
Na portalach społecznościowych kibice piszą, że jest cudotwórcą. Magikiem siatkówki, który z każdego dużego turnieju przywozi medal.
Niewielu dziś pamięta, że kiedy Włoch obejmował posadę trenera polskiej reprezentacji siatkarzy, nasza kadra znajdowała się w rozsypce. Anastasi od największych gwiazd słyszał, że są zmęczeni, nie mają siły, albo po prostu nie chcą grać w reprezentacji. Był tym trochę przerażony, bo coś takiego normalnie się nie zdarza. Ale - w przeciwieństwie do poprzedników - nie narzekał. Namówił część graczy do powrotu, dla innych znalazł dublerów.

Na czym polega jego magia? Co sprawia, że zawodnicy są weń wpatrzeni jak w obraz, że nie ma konfliktów, że w końcu potrafią wygrywać mecze nawet z Brazylią? Anastasi podkreśla, że nie sądzi, by porównywanie go do Huberta Wagnera miało sens. Wie, jaki przydomek miał tamten trener. - Kat, prawda? – pyta trochę retorycznie i wdaje się w historyczno-polityczną analizę różnic między jego i legendarnego „Kata” podejściem do trenowania.

- Kiedy Wagner wygrywał Olimpiadę, byliście pod sowiecką opresją. Być może autorytarna władza to było jedyne wyjście dla trenera reprezentacji w tamtym momencie, jedyny sposób, żeby trafić do zawodników. Ale dzisiaj jest inaczej. Pracuję z chłopakami, którzy mają po 23-24 lata. Jesteście nową generacją, macie zupełnie inne podejście do życia. Jestem pewien, że cała ta nowa, wychowana po transformacji generacja, nie lubi kiedy drugi człowiek mówi mu: „Masz zrobić tak! Dlaczego? Bo ja ci każę!” To są zawodnicy, z którymi musisz rozmawiać. Wytłumaczyć im dlaczego to, co mówisz, będzie dla nich dobre - mówi Anastasi.

- Kiedyś miałem inne podejście, ale gdy tu przyjechałem, od razu zrozumiałem, że z nimi trzeba po prostu rozmawiać. Wiedziałem, że na początek muszę zrozumieć, co ci goście myślą. Co myślą o życiu, a nie o siatkówce. Po rozmowach byłem pewien, że to nie jest grupa, która chce zamkniętej komunikacji, ustalania bezdyskusyjnych reguł i zasad. Oczywiście, czasami próbuję złapać za kierownicę i prowadzić ten samochód sam. Mówię im, że lepiej jest teraz skręcić w prawo niż w lewo. Ale za każdym razem muszę im wytłumaczyć, dlaczego droga w prawo będzie lepsza, a oni muszą to zrozumieć - dodaje szkoleniowiec.

Kiedy Anastasi mówi o swojej drużynie, oczy płoną mu z radości. Ten zapał udzielił się nie tylko siatkarskiej kadrze. Przejęli go kibice. Siatkarze to nasza największa olimpijska nadzieja - na medal igrzysk w sportach drużynowych czekamy przecież już 20 lat. Po tryumfie Polaków w Lidze Światowej, apetyty urosły. Wraz z nimi rośnie presja. Ale Andrea Anastasi nie wygląda na człowieka, którego ona przygniata. Uśmiecha się bez przerwy, żartuje, a w jego głosie nie ma śladu nerwowości. 

Pan się w ogóle nie przejmuje?

A powinienem?

W końcu cały kraj pompuje balon z nazwą „olimpijski złoto siatkarzy”.  Nie czuje pan tej presji?

Nie. Dla nas jest dokładnie taka sama, jak przy Lidzie Światowej czy Pucharze Świata. No, może tylko trochę więcej hałasu wokół. Jestem spokojny, bo wiem, że zbudowaliśmy razem drużynę, mamy wypracowany nasz sposób gry i jedyne, co możemy teraz zrobić, to pracować nad jego doskonaleniem. Olimpiada jest nie do zniesienia, jeśli jedziesz na nią jak do obozu karnego i zakładasz, że nie wychylisz nosa poza hotel i bazę treningową. Trzeba korzystać z tego turnieju, cieszyć się nim. To przecież spełnienie snu każdego sportowca.

Pełny zapis rozmowy z Andreą Anastasim w najnowszym numerze tygodnika "Wprost".