Czy Komorowski powinien jechać na Ukrainę?

Czy Komorowski powinien jechać na Ukrainę?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Bronisław Komorowski (fot. PAP/Jacek Turczyk)
Zachodni politycy nie chcą wspierać reżimu Janukowycza. Za to prezydent Komorowski właśnie tam jedzie. Miesiąc przed wyborami. Czy powinien?
1.
Kiedy Paweł Kowal, europoseł, spotyka się z przedstawicielami ukraińskich władz, mówi im w półprywatnych rozmowach: „Będziecie siedzieli w tych samych celach co dziś opozycja!”.

Kowal może mieć rację – ukraińską polityką przez lata będzie rządzić chęć odwetu.

Mimo to były wiceminister spraw zagranicznych uważa, że prezydent Komorowski powinien jechać do Kijowa (wizyta planowana jest na 20 września): – Otworzy cmentarz katyński w Bykowni, zakończy sprawę, która ciągnie się od lat. Na pewno będzie ostrożny, bo w tamtych stronach prezydent zawsze dba, by nie zrobić fałszywego ruchu – przekonuje Kowal.

Tymczasem w Pałacu Prezydenckim trwa wytężona praca. Zadanie proste: jak pojechać, otworzyć cmentarz i nie zaliczyć wtopy? Zwłaszcza że pierwszy dzień wizyty to oficjalne spotkania z Janukowyczem i jego otoczeniem. Uda się? Gdy ktoś decyduje się na tango z tyranem, rezultatu nie można być pewnym.

Czym się skończyło „obłaskawianie” Aleksandra Łukaszenki przez ministra Sikorskiego? Najpierw uśmiechy, a potem pałowanie i wtrącanie opozycji do kryminału.

2.

Wróćmy do Kijowa. Niedawno ważni ludzie zebrali się tam na Światowym Kongresie Gazet oraz Światowym Forum Wydawców. Prosili Janukowycza, żeby opowiedział, jak u niego z wolnością słowa.

Gdy mówił, że świetnie, kilkunastu ukraińskich dziennikarzy wstało z miejsc z plakatami „Precz z cenzurą”. Prezydenccy ochroniarze natychmiast się na nich rzucili – co nie powstrzymało kwiecistej mowy prezydenta.

Witalij Portnikow – jeden z najlepszych ukraińskich publicystów – komentując zajście na kongresie, zauważył: „Rzeczywistym źródłem informacji dla lwiej części społeczeństwa jest telewizja, która jest w pełni kontrolowana przez władzę”.

W tym rzecz: wydawcy chcieli dobrze, dziennikarze protestowali, jak mogli, a przekaz, który dotarł do „prostych Ukraińców” kilka tygodni przed wyborami, był jasny:

„Nasz prezydent przemawiał do ważnych ludzi z zagranicy. Bili mu brawo. Znaczy szanują człowieka!”.

Komu się opłaciło? 

3.
Mnie na przykład Janukowycz podarował kiedyś książkę. Była przez niego napisana, dotyczyła jego osoby i była opatrzona jego własnoręcznym autografem. Był wrzesień 2006 r., Janukowycz od miesiąca był nowym premierem Ukrainy.

Obity podczas pomarańczowej rewolucji, wykpiwany przez Ukraińców jako prostak, bandyta i nominat Moskwy, zimą 2004 r. jak niepyszny musiał oddać władzę.

A jednak ledwie po półtora roku zdołał wrócić na szczyt. Zdawało mi się, że przez ten czas wziął od życia surową lekcję i wyciągnął z niej solidne wnioski. Był stonowany, o rewolucji mówił z refleksją:

„To, co się wtedy stało, było w pewnym sensie nieuniknione. Ukraińcy czekali na zmiany”.

Początek miał więc ciekawy – choć książka faktycznie była taka sobie. Po latach okazało się, że sprawa nie była taka prosta. Kiedy Janukowycz jako prezydent musiał upublicznić dochody, wyszło na to, że w 2011 r. zarobił na państwowej posadzie równowartość jakichś 350 tys. zł – co nie jest oszałamiającą sumą.

Za to za swoje książki – do których wykupił prawa wydawca z Doniecka – dostał aż 7 mln zł!

Co to znaczy? Pisał nudne książki, rozdawał je za darmo, a jakiś biznesmen płacił mu za to kilka milionów rocznie?

Nieźle!

Morał? Nigdy nie przyjmujcie książek od nieznajomych – nawet jeśli są premierami Ukrainy. Jeszcze ktoś was oskarży o udział w dziwnych interesach.

Cały artykuł Pawła Reszki można przeczytać w najnowszym numerze tygodnika "Wprost