"Oto prawdziwy kłopot z chrześcijaństwem". Fragment książki Bartosia i Bielik-Robson

"Oto prawdziwy kłopot z chrześcijaństwem". Fragment książki Bartosia i Bielik-Robson

Dodano:   /  Zmieniono: 
(fot. sxc.hu) Źródło:FreeImages.com
Po co ludziom religie? Czy to coś więcej niż narzędzie kontroli społecznej? Kto dziś jeszcze zastanawia się nad wolnością sumienia, grzechem? Jaki jest polski katolicyzm, co go wyróżnia spośród innych? Jakie zagrożenia czyhają na religie, a jakie z nich wypływają? Czy naprawdę jesteśmy cywilizacją śmierci? Dlaczego polska lewica boi się hierarchów duchownych? I dlaczego w Polsce nikt nie karze księży przestępców seksualnych? Przedstawiamy fragment książki "Kłopoty z chrześcijaństwem. Wieczne gnicie, apokaliptyczny ogień, praca" Tadeusza Bartosia i Agaty Bielik-Robson.
Zakończenie

Chrześcijaństwo jest przedwczesnym mesjanizmem – powiada Agata Bielik-Robson. Nie spełniła się jego zapowiedź szybkiego przyjścia mesjasza, świat nie został odmieniony. Ogień boski nie wypalił ziemskiej zgnilizny. Pozostaje strategia odwleczonego mesjanizmu – praca. Jej modelem jest żydowski styl życia konkretyzujący przykazanie miłości w przepisach Prawa. Podobną ścieżką powędrują niektóre protestanckie odłamy chrześcijaństwa, wierzące w zbawienie przez pracę.

Jednak w swym głównym nurcie chrześcijaństwo uznaje świat już za zbawiony; pojednało się ze światem, z ziemią, powróciło do kosmicznego kultu boskich sił przyrody. Uznało, że niepotrzebna jest już walka. Oddaje kult swoim świętym, jakby świętość mogła dopełnić się na ziemi, sprawuje osobliwy kult płodności w maryjnych sanktuariach, wraca do starej magii w sakramentalnych rytach, które automatycznie, na mocy wypowiedzenia słów, dają dostęp do boskiej przemieniającej świętości. Chrześcijaństwo zadomowiło się w tym świecie, zrezygnowało z walki, odmówiło wyjścia – exodusu. Wyjścia nie przez zniszczenie, jak chcieli apokaliptyczni gnostycy, ale przez etykę, jak chcieli rabiniczni Żydzi i protestanci głównych odłamów. Etyka została zastąpiona rytuałem i kontrolą poprawności wyznawanej doktryny.

Zachowując podziw i szacunek dla wielkich postaci, które uczestniczyły w historii chrześcijaństwa, chcieliśmy opisać krytycznie pewien proces ewolucji chrześcijaństwa, który w jakiejś mierze dokonywał się poza świadomością jej uczestników. Dopiero perspektywa historyczna daje taki przywilej odmiennego spojrzenia. Wieczne gnicie zanurzonych w naturze, w walkach o władzę, o słuszną doktrynę, o zbawienie rozumiane jako dysponowanie tu i teraz narzędziami władzy zbawczej, którą można osiągać bezwysiłkowo jedynie na mocy wykonania rytualno-magicznych czynności (wyznania wiary w Jezusa) – oto prawdziwy kłopot z chrześcijaństwem.

Jak każda sytuacja fatalna – a taką zawsze jest cykliczność wiecznotrwałego przywiązania do natury – której uległa chrześcijańska doktryna zanurzona bardziej w żywioł grecki aniżeli biblijny, w gruncie rzeczy zewnętrzny dla niej, także ta jest bagnem, z którego próby wyjścia sprawiają jedynie coraz większe pogrążenie się w magmie kultu sił natury, często perwersyjnie odwróconego, w postaci potępiania wszelkich przejawów żywotności, witalności w jej najszlachetniejszej postaci – radości. W naszych czasach, zwłaszcza w odniesieniu do seksualności, a także do poczucia siły, ekspansji (tego wszystkiego, o czym pisał Friedrich Nietzsche). Chrześcijaństwo tkwi w bagnie natury skazane na wieczne gnicie także w prostym jego zaprzeczeniu. Niezdolne do wskazania dróg wyjścia, bo oddać musiałoby to, co najbardziej gnijące w naturze gnicia – władzę nad ludzką duszą. Cały odór przejmowania kontroli nad drugim człowiekiem, napawanie się jego uniżonością i podległością, czołobitnością, i stóp lizaniem. I vice versa – napawanie się byciem tak poniżanym.

Stąd tak trudna i – wydaje się – niemożliwa strategia pracy, pewien jej model proponowany tutaj jako wzór przez judaizm. Praca bez magii, świat oddany w ręce człowieka, Jahwe, który się wycofuje, mówi: teraz wasz czas, teraz wy macie tutaj działać. Etyczność, która nie wypływa z natury, jest wbrew naturze, jest "nienaturalna". Kochaj bliźniego oznacza zaniedbaj własne interesy. Pomóż drugiemu, obcemu – oznacza strać swój czas i swoje pieniądze. To jest tak nienaturalne, że jawi się niczym

Objawienie, coś absolutnie zewnętrznego, coś, czego człowiek – "egoistyczna małpa" – sam by nie wymyślił. A choćby mu to przyszło do głowy, natychmiast kazałby sobie o tym zapomnieć.

A koniec czasów będzie wtedy, kiedy "dobro zapanuje między wami". A więc długa droga. Od siebie moglibyśmy dodać, że być może niekończąca się droga. Oto realistyczny projekt mesjańskiej strategii, bliższy człowiekowi.

I jeszcze jedno pytanie: czy chrześcijaństwo może nawrócić się na tę drogę? Pewnie tak. Podejmowało pewne próby. Zarówno w swym głównym katolickim nurcie, jak i – tym bardziej – w reformach protestanckich. Zagrożone jednak pozostaje zawsze magiczną iluzją Mesjasza, który już przyszedł i dopełnił wszystkiego. Najbardziej widoczne jest to w rozmaitych ruchach ewangelikalnych, zarówno protestanckich, jak i katolickich. "Jezus jest naszym Panem", on nas dotknął, przeszliśmy chrzest w Duchu. Tego typu elementy religijnej inicjacji dają przynależność do elitarnej sekty zbawionych, a cały świat może ocaleć jedynie wtedy, gdy pójdzie ich śladem. Natychmiastowe zbawienie tu i teraz – to być może największe z zagrożeń, jakie nieść może współczesnemu światu tego typu chrześcijaństwo.

Tymczasem strategią mesjańską, o której tu mówimy, jest droga codziennej pracy, krok po kroku, etyczna postawa działania wbrew własnemu egoizmowi. Zamiast iluzji jednorazowego załatwienia wszystkiego w jednym momencie. To właśnie jest owo wyjście (exodus) ze świata natury, będące procesem uczłowieczania człowieka, a co biblijne teksty nazywają przybliżaniem końca czasów, przyjściem mesjasza, zbawieniem.

Agata Bielik-Robson odrzuca moje sugestie, by dojrzeć w greckości chrześcijaństwa jakieś zalety. W jej wypowiedziach wyraźnie brzmi: "albo–albo". Sugestie pojednania, że mianowicie także odmienne spojrzenie może być choćby uzupełnieniem, jej nie przekonały. Rozumiem to stanowisko, dąży ono do wyodrębnienia i jasnego wykładu własnego spojrzenia, które jest inne, brzmi obco, nie wpada we współczesne filozoficzne ucho. A jednak budzi zawsze we mnie niepokój odrzucenie dzieł niekiedy niezwykłych w swej wizji twórczej, przejmujących w swej sile oddziaływania. Nie potrafię więc wyrzec się mocy inspirującej neoplatonizmu, chrześcijańskiej metafizyki stworzenia, gry podobieństw, analogii, metaforyczności opisu świata, a także dojmującej świadomości własnej skończoności. Tradycja metafizyczna jest skarbcem, przechowującym coś fundamentalnego, czego nie sposób zapomnieć; choć przecież zobaczyliśmy w tej książce, jakie pułapki czyhają na tego, kto podda się bez reszty totalności metafizycznego wyjaśnienia.

Czy zachować można w sobie tak radykalne przeciwieństwa? Ja chciałbym spróbować, Agata Bielik-Robson nie.

Tadeusz Bartoś

Był to fragment książki "Kłopoty z chrześcijaństwem. Wieczne gnicie, apokaliptyczny ogień, praca" Tadeusza Bartosia i Agaty Bielik-Robson. Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Czarna Owca.