Nie wiem, czy jakikolwiek „najmilszy” chciałby wpaść do Tomaszowa (ten z wiersza Tuwima – niechętnie), ja wpadłam – z interwencją w sprawie głuchej dziewczyny, którą tamtejszy urząd miasta wyrzucił z pracy. To znaczy nie wyrzucił, tylko nie przedłużył umowy, choć do końca obiecywał, że to zrobi, i nie wyrzucił na bruk, tylko na inne stanowisko. Sprzątaczki.
Przed urzędem miasta zebrał się tłumek osób głuchoniemych, które migając w PJM (czyli polskim języku migowym, a nie w SJM, czyli w sztucznym systemie językowo-migowym), wspierały koleżankę w proteście. Władze miasta zgromadzenie przyjęły niechętnie, bo nie bardzo rozumiały, o co ten szum. Wszak niesłysząca Ania, z zawodu informatyczka, po dodatkowych kursach, nie musi się zajmować pracą administracyjną, może się zawodowo spełnić jako sprzątaczka. Władze troszczą się o niepełnosprawnych i zupełnie nie rozumieją, dlaczego Ania odrzuciła tę perspektywę zawodowej kariery. Co się władzom miasta Tomaszowa nie podobało w dotychczasowej pracy niepełnosprawnej? Brak kompetencji? Skrupulatności? Nie. Ania twierdzi, że urzędników denerwowało to, że aby się z nią porozumieć, trzeba mówić głośno i wyraźnie, patrząc w twarz (głusi potrafią się doskonale porozumieć, czytając z ust). Ze sprzątaczką rozmawiać nie trzeba, jest niewidzialna i mniej drażniłaby urzędników, którzy mają przecież mnóstwo pracy.
W mieście jest duże bezrobocie, problemy z infrastrukturą, kulturą (chociaż z tym sobie poradzono, odsuwając od pracy dyrektorkę ośrodka kultury, która też drażniła wiceprezydenta miasta), ale – sprawa najważniejsza – w mieście pojawił się gender. I to nie tylko w ośrodku kultury, ale w postaci dokumentów WHO oraz działań ONZ, których wskazania deprawują tomaszowskie dzieci, niemowlaki oraz dorosłych płci obojga. Rajcy miejscy oraz powiatowi zareagowali natychmiast. Już pod koniec lutego zebrała się rada powiatu tomaszowskiego i poinformowała swoich członków i członkinie o czyhającym i czającym się niebezpieczeństwie. Nie dla czarstwa i czarownic w powiecie tomaszowskim! Tomaszów nie chce być jak drugie Salem, gdzie sędzia Hawthorne musiał poddać torturom kilkadziesiąt czarownic i spalić na stosie kolejnych kilkanaście, by obronić chrześcijaństwo na swoim terenie.
W Tomaszowie roli sędziego podjęła się radna, żona wiceprezydenta miasta. Zdwojone siły rodzinno-polityczne zadziałały prewencyjnie, wydając bardzo ważną uchwałę broniącą dzieci przed gender, które „wulgaryzuje miłość i uczciwość oraz wszystko, co dotyczy małżeństwa i rodziny”. Na 20 obecnych na sali radnych tylko dwóch wykazało się zdrowym rozsądkiem i brakiem chrześcijańskiej czujności. Czternastu dało się poprowadzić pani radnej wspierającej zapewne polityczną akcję Beaty Kempy, bo dziś już nawet Kościół wycofał się z takiego głupstwa, jakim jest walka z nieistniejącym wrogiem gender. Tylko Kempa się trzyma i tylko do wyborów. Kuriozalny dokument rady powiatu zawiera stwierdzenia dotyczące potrzeby ochrony „chrześcijańskiej prawdy”. To niestety nader częste, że pracownicy samorządowi czują potrzebę ochrony raczej „chrześcijańskich prawd” niż obywateli i obywatelek przed niesprawiedliwością; raczej polityki Kościoła niż polityki doczesnej wspólnoty. I znacznie chętniej walczą z fikcyjną „ideologią gender” niż z biedą czy wykluczeniem niepełnosprawnych.
Rozumiem, że mąż dzielnej pani radnej, który jako wiceprezydent zajmuje się m.in. sprawami kultury i edukacji, dostarczył jej wiedzy o tym, jakie żniwa gender zbiera w tomaszowskich szkołach (chłopcy stają się dziewczynkami, dziewczynki chłopcami i nikt nie chce zakładać rodziny). Szkoda, że nie opowiedział jej natomiast o pewnej sympatycznej niesłyszącej dziewczynie, która pokonując liczne bariery, stara się być normalnym pracownikiem w urzędzie miasta. I nie opowiedział, jak sprytnie ten urząd pozbywa się jej, bo niepełnosprawność jest kłopotliwa dla urzędników. A może opowiedział? Może po prostu troska o niepełnosprawnych nie wchodzi w poczet bronionych przez radnych z Tomaszowa „prawd chrześcijańskich”?
W mieście jest duże bezrobocie, problemy z infrastrukturą, kulturą (chociaż z tym sobie poradzono, odsuwając od pracy dyrektorkę ośrodka kultury, która też drażniła wiceprezydenta miasta), ale – sprawa najważniejsza – w mieście pojawił się gender. I to nie tylko w ośrodku kultury, ale w postaci dokumentów WHO oraz działań ONZ, których wskazania deprawują tomaszowskie dzieci, niemowlaki oraz dorosłych płci obojga. Rajcy miejscy oraz powiatowi zareagowali natychmiast. Już pod koniec lutego zebrała się rada powiatu tomaszowskiego i poinformowała swoich członków i członkinie o czyhającym i czającym się niebezpieczeństwie. Nie dla czarstwa i czarownic w powiecie tomaszowskim! Tomaszów nie chce być jak drugie Salem, gdzie sędzia Hawthorne musiał poddać torturom kilkadziesiąt czarownic i spalić na stosie kolejnych kilkanaście, by obronić chrześcijaństwo na swoim terenie.
W Tomaszowie roli sędziego podjęła się radna, żona wiceprezydenta miasta. Zdwojone siły rodzinno-polityczne zadziałały prewencyjnie, wydając bardzo ważną uchwałę broniącą dzieci przed gender, które „wulgaryzuje miłość i uczciwość oraz wszystko, co dotyczy małżeństwa i rodziny”. Na 20 obecnych na sali radnych tylko dwóch wykazało się zdrowym rozsądkiem i brakiem chrześcijańskiej czujności. Czternastu dało się poprowadzić pani radnej wspierającej zapewne polityczną akcję Beaty Kempy, bo dziś już nawet Kościół wycofał się z takiego głupstwa, jakim jest walka z nieistniejącym wrogiem gender. Tylko Kempa się trzyma i tylko do wyborów. Kuriozalny dokument rady powiatu zawiera stwierdzenia dotyczące potrzeby ochrony „chrześcijańskiej prawdy”. To niestety nader częste, że pracownicy samorządowi czują potrzebę ochrony raczej „chrześcijańskich prawd” niż obywateli i obywatelek przed niesprawiedliwością; raczej polityki Kościoła niż polityki doczesnej wspólnoty. I znacznie chętniej walczą z fikcyjną „ideologią gender” niż z biedą czy wykluczeniem niepełnosprawnych.
Rozumiem, że mąż dzielnej pani radnej, który jako wiceprezydent zajmuje się m.in. sprawami kultury i edukacji, dostarczył jej wiedzy o tym, jakie żniwa gender zbiera w tomaszowskich szkołach (chłopcy stają się dziewczynkami, dziewczynki chłopcami i nikt nie chce zakładać rodziny). Szkoda, że nie opowiedział jej natomiast o pewnej sympatycznej niesłyszącej dziewczynie, która pokonując liczne bariery, stara się być normalnym pracownikiem w urzędzie miasta. I nie opowiedział, jak sprytnie ten urząd pozbywa się jej, bo niepełnosprawność jest kłopotliwa dla urzędników. A może opowiedział? Może po prostu troska o niepełnosprawnych nie wchodzi w poczet bronionych przez radnych z Tomaszowa „prawd chrześcijańskich”?