Marczuk: Po OFE czas na likwidację ZUS

Marczuk: Po OFE czas na likwidację ZUS

Dodano:   /  Zmieniono: 
Bartosz Marczuk
Podobno z wyrokami sądów się nie dyskutuje. Tak mówią. Pozwolę sobie jednak ocenić ubiegłotygodniowe orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego. Uznał on, że grabież naszych pieniędzy z OFE, przeprowadzona przez rząd PO pod wodzą „najlepszego ministra finansów Europy” Jana Vincenta-Rostowskiego, była zgodna z ustawą zasadniczą. I od razu przechodzę do rzeczy: skoro tak mówi sąd konstytucyjny, to równie dobrze może niedługo powiedzieć, że państwo, które dokona nacjonalizacji naszych mieszkań, ma rację.
Jaka była umowa w sprawie pieniędzy zarabianych przez nas i przekazywanych z pensji do OFE? Otóż brzmiała ona tak: wpłacamy do funduszy swoje złote, a z zarządzającymi nimi firmami, tj. powszechnymi towarzystwami emerytalnymi, wiąże nas umowa cywilnoprawna. W razie gdy się z niej nie wywiążą, możemy iść poskarżyć się do sądu.

Po nacjonalizacji OFE i przeniesieniu naszych pieniędzy do ZUS tego rodzaju umowa już nie obowiązuje. Po pierwsze w ZUS nie ma żadnych pieniędzy, są wirtualne zapisy, po drugie możemy w razie niedotrzymania umowy – teraz już przez polityków, a nie firmę – poskarżyć się do Pana Boga. Ktoś od razu powie: w OFE też nie było żadnych pieniędzy, ale jedynie obietnica. Co w takim razie z tymi spadkobiercami, którzy dostali z funduszy po zmarłych członkach rodziny ponad 1 mld zł żywej gotówki? Czy dostaną też takie pieniądze z ZUS?

Tyle ocen. Teraz refleksja o tym, co stanie się w najbliższym czasie. W ciągu roku OFE przestanie istnieć. Trybunał dał nowej ekipie rządowej, raczej niechętnej kapitałowemu systemowi emerytalnemu, zielone światło do jego całkowitej likwidacji. To, co mamy jeszcze w prywatnych funduszach, czyli 145 mld zł, w niedługim czasie zasili państwową kasę. A może w sumie to i dobrze. Takie łamanie emerytalnych umów z nami skłoni nas do głębokiej refleksji na temat tego, jak powinniśmy zabezpieczyć własną przyszłość. Do tej pory wmawiało nam się i wmawia, że to ZUS-y czy KRUS-y będą utrzymywać nas w przyszłości. Niektórzy nawet zaczęli w to wierzyć. Otóż czas na bolesną pobudkę. Tak wcale być nie musi. Co więcej – tak wcale nie było. Dopiero od zaledwie 130 lat funkcjonują powszechne systemy zabezpieczenia emerytalnego. Bismarckowski, emerytalny debiut ruszył w latach 80. XIX w. Dopiero w 1925 r. świadczenie emerytalne wprowadzono w Anglii. W USA system wprowadzono, uchwalając Social Security Act w 1935 r. Tak naprawdę całościowe i systemowe podejście do ubezpieczeń społecznych rozwinęło się w pełni dopiero po II wojnie światowej. Coś, co wydaje nam się oczywiste, trwa zaledwie ułamek sekundy historii ludzkości.

Może czas zastanowić się zatem, czy nie pomachać rozbudowanym systemom emerytalnym na pożegnanie, przywracając obywatelom ich wolności i odpowiedzialność za samych siebie. O ile zgadzamy się, że ludzie w podeszłym wieku nie powinni umierać z głodu na ulicy, o tyle przekonanie, że publiczne systemy utrzymają nas na starość, jest bałamutne. Przesądzi o tym demografia. Im szybciej to zrozumiemy, tym lepiej. A utrzymywanie fikcji państwowej opieki „od kołyski po grób” powoduje, że politycy domagają się od nas wyższych składek od pensji. Mówią: teraz wam zabieramy, ale w przyszłości oddamy. To, że tak być nie musi, udowodnił właśnie Trybunał Konstytucyjny, który stwierdził, że składki, jakie płacimy z naszych ciężko zarobionych pieniędzy, są „publiczne”.

Najlepiej wprowadzić więc system minimum – niewysoka składka i niewysokie świadczenie w późnej starości. Bez wyjątków i przywilejów. Tak będzie najuczciwiej. Przywrócimy ludziom wolność, odpowiedzialność za samych siebie, nie będziemy karać ich składkami za pracę. Może też wtedy zaczną się rodzić dzieci.