Stwierdził pan kilka miesięcy temu, że kiedy znowu przyjdą susze i nawałnice, temat polskich wód i ocieplającego się klimatu powróci. Susze i nawałnice przyszły, temat powrócił. Co teraz?
Teraz pytanie, czy coś się zmieni. Skala tego, co się wydarzyło, zaskoczyła wiele osób, Z drugiej strony pokrywa się ona dokładnie z wcześniejszymi przewidywaniami zgłaszanymi przez naukowców: będziemy mieli przeplatające się ze sobą zjawiska ekstremalne – susze i nagłe powodzie, nawałnice. W tej chwili mamy te dwa zjawiska na raz. Pytanie, czy zaczniemy słuchać naukowców, czy nadal będziemy żyć wyobrażeniami, fantazjami i teoriami spiskowymi.
W północno-wschodniej Polsce jest susza, południowo-zachodnia część kraju tonie. Susza i powodzie się łączą. Gdzie jest korelacja?
Obydwa te ekstrema są spowodowane lub wzmocnione przez zmiany klimatyczne. Wraz z tym, jak klimat się ociepla, susza występuje częściej. Większe okresy upału, większe parowanie gruntu, większe wysychanie zbiorników wodnych. To wszystko jest bezpośrednio spowodowane przez wysoką temperaturę, na jaką jesteśmy narażeni. Z kolei kiedy mamy bardzo wysoką temperaturę mórz i oceanów, to w chmurach, w różnego rodzaju frontach atmosferycznych akumuluje się dużo więcej wilgoci, którą te ogromne zbiorniki oddają do atmosfery. To właśnie zdarzyło się teraz.
Przez to, że podnosi się temperatura ziemi, do atmosfery trafia więcej wody z parujących zbiorników, tak?
Dokładnie. Front, który teraz przeszedł nad Polskę znad Morza Śródziemnego zawierał w sobie rekordowe ilości wody, ponieważ wcześniej była rekordowo wysoka temperatura tego morza. W ten sposób właśnie się te dwa ekstrema napędzają. A wszystko to jest związane z globalnym ociepleniem klimatu, które wydaje się błahe z naszego punktu widzenia, ale właśnie takie ma skutki.
Już wcześniej były powodzie.
Oczywiście. Tego typu zjawiska zdarzały się zanim ludzie w tak dużym stopniu przyczynili się do ocieplenia klimatu. To jest fakt. Natomiast zdarzały się rzadziej i miały mniejsze nasilenie.
W tej chwili mamy sytuację, gdzie trzykrotnie w ciągu ostatniego ćwierćwiecza mamy olbrzymią powódź wynikającą z nawalnych opadów. Teraz musimy liczyć się z tym, że będą one zdarzały się częściej, że będą one bardziej gwałtowne, że takie fronty będą miały rekordowe opady.
Tutaj było to do przewidzenia. Alerty pojawiały się trzy dni przed pierwszym posiedzeniem sztabu kryzysowego. Ktoś to zignorował?
Nie chcę mówić, że ktoś konkretny to zignorował.
Rząd?
Rządowi Koalicji 15 października trochę za mocno weszło hasło „uśmiechnięta Polska”. Trzeba było do tej sprawy podejść poważnie wcześniej i zasygnalizować wprost, że jest pewne ryzyko, że to będzie bardzo dużej skali powódź, chociażby po to, żeby na czas ewakuować osoby z terenów najbardziej zagrożonych. Tego nie zrobiono.
Mam wrażenie, że trochę zaryzykowano myśląc, że może nie będzie tak źle. Jak to mówił premier, nie ma powodów do paniki. Oczywiście powodów do paniki nie było, ale były powody, żeby się mocniej na tę sytuację przygotować. Tego zabrakło.
Przecież w teorii rząd na poważnie bierze kryzys klimatyczny i problemy z gospodarką wodną. Nawet w konkretach Koalicji Obywatelskiej były zapowiedzi przywrócenia mokradeł czy ograniczenia wycinki lasów.
Tak, były. Tylko to są rzeczy, które wymagają podjęcia jakichś kontrowersyjnych decyzji i które wymagają niekiedy narażenia się jakimś grupom interesu.
Jak mówimy o mokradłach, które zmniejszyłyby falę powodziową i wypłaszczyłyby ją dokładnie w taki sam sposób, jak robi to sztuczny zbiornik, to jeżeli te tereny byłyby już zabudowane lub przeznaczone do zabudowy, na którą ostrzą sobie zęby jacyś deweloperzy, to trzeba byłoby się im narazić.
Z kolei w przypadku lasów trzeba byłoby się narazić Lasom Państwowym. Widzimy, że lobby leśników, którzy chcą utrzymać gospodarkę leśną na takim poziomie, na jakim była za Prawa i Sprawiedliwości, jest bardzo silne.
Potrzeba stanowczej, twardej ręki, która by to ukróciła. Niestety tego brakuje.
To w takim razie od czego władza miałaby zacząć?
Konkretnym pomysłem byłoby stworzenie „superfunduszu klimatycznego”, który finansowałby projekty na rzecz klimatu, a na który składałyby się firmy emitujące najwięcej dwutlenku węgla. Podobne rozwiązanie wprowadzono już w Stanach Zjednoczonych.
Coś takiego, jak zostało już zapowiedziane w przypadku Odry, gdzie na jej odsalanie zrzucać się mają spółki państwowe.
Dokładnie tak. Właśnie taki fundusz można byłoby stworzyć na poziomie całej Polski, w co włączone byłyby także podmioty zagraniczne, wielkie korporacje. One też niejednokrotnie dokładają się do takich problemów globalnie, więc moglibyśmy wymusić od nich większe dokładanie się do walki z ich skutkami lokalnie.
Straty spowodowane ostatnią wielką powodzią z 2010 roku oszacowano na ponad 10 miliardów złotych. Teraz najpewniej wyniosą one jeszcze więcej.
Sprawiedliwe byłoby to, gdyby ci, którzy dołożyli się do kryzysu klimatycznego swoimi działaniami, teraz płacili za odbudowę miast, które zostały zniszczone.
Według szacunków niektórych naukowców – m.in. profesor Szymon Malinowski o tym mówił – ta obecna powódź została zwiększona o około 20 proc. właśnie przez ocieplający się klimat. Niech więc 20 proc. strat sfinansują ci, którzy w największym stopniu emitują gazy cieplarniane, w tym prywatne podmioty.
Czy jesteśmy w stanie przywrócić polskie wody do porządku?
Lokalnie tak. Przewidywania są takie, że w Polsce na skutek zmian klimatycznych nie będzie wcale padało mniej niż 100 lat temu, tylko te opady będą się zupełnie inaczej rozkładać. Będzie nam dużo trudniej tę wodę wyłapać. Przez miesiąc nie będzie wcale deszczu, a potem nagle w jeden dzień spadnie go tyle, ile powinno przez poprzednie 30 dni.
I będą kolejne susze i powodzie.
Tak. To będzie coraz częstsze. W zasadzie susza już jest regułą, mamy ją co roku.
Czyli co należy zrobić?
Trzeba przede wszystkim jak najszybciej odejść od takiego PRL-owskiego podejścia do gospodarki wodnej, które polegało na tym, żeby wykopać jak najwięcej rowów melioracyjnych i odprowadzać jak najwięcej wody z miejsc, w których to tylko możliwe.
Rowy melioracyjne w trakcie powodzi przyczyniają się do tego, że fala wezbraniowa robi się coraz większa. Nie jest trudno to zmienić. Wystarczy tym rowom przywrócić funkcje zatrzymywania wody. Wystarczy podjąć decyzję i zacząć odwracać te błędy, które były robione przez ostatnie dziesięciolecia.
Nie ucierpią na tym rolnicy?
Jak państwo buduje drogi, to mamy specustawę drogową, która mówi: ok, stracicie część ziemi, bo przebudujemy wam drogę, ale nie macie tutaj nic do powiedzenia, a my musimy budować drogi, bo to jest racja stanu. Ta specustawa funkcjonuje od ponad 20 lat i jakoś nie słyszałem, żeby rolnicy mówili, że się nie zgadzają, bo po prostu nie mogą tego zrobić. Dostają odszkodowanie i koniec. Dokładnie tak samo powinno być w tym przypadku. Łatwiej odtworzyć naturalne tereny zalewowe na terenach rolniczych, niż przesiedlić miasto Kłodzko.
Czytaj też:
Wielka woda w Polsce. Ekspert o niepokojącym trendzie: Nie tędy drogaCzytaj też:
Kulisy działań rządu Tuska w obliczu powodzi. „Wszystko zależy od tego, czy zaleje Wrocław”