Podbeskidzie w końcu wygrało u siebie

Podbeskidzie w końcu wygrało u siebie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wyjątkowo ofensywnie ustawił trener Podbeskidzia Robert Kasperczyk swój zespół do meczu z Lechią Gdańsk. Na boisko wybiegło aż trzech nominalnych napastników: Sylwester Patejuk, Adam Cieśliński i Adrian Sikora. Bielszczanie mieli jedno zadanie - przełamać fatalną passę na własnym boisku i po raz pierwszy wygrać. W czterech meczach w Bielsku-Białej zdobyli zaledwie dwa punkty.
W pierwszych 20 minutach gospodarze grali bardzo nerwowo. Żadna z  chaotycznie prowadzanych akcji nawet minimalnym stopniu nie zagroziła Lechii Gdańsk. Za to w 5. minucie groźnie zrobiło się pod  bramką Podbeskidzia. Do piłki doszedł Mateusz Machaj i silnie uderzył z  25 m. Piłka przeszła minimalnie nad poprzeczką.

Bielszczanie zrewanżowali się dopiero w 23. minucie. Cieśliński otrzymał podanie, po którym stanął sam na sam z bramkarzem gości Sebastianem Małkowskim. Po jego strzale gdańszczanin instynktownie wybił piłkę na róg. Akcja dodała animuszu Podbeskidziu, które przyspieszyło grę. Zryw trwał jednak parę minut. Około 30. minuty Lechia uporządkowała szyki i bez większych problemów rozbijała daleko od swego pola karnego anemiczne zalążki ataków gospodarzy. Sama jednak w  poważniejszy sposób też nie zagroziła Podbeskidziu. Przed przerwą gospodarze przeprowadzili groźną akcję. Sokołowski przerzucił piłkę z prawego na lewe skrzydło wprost do niepilnowanego Patejuka, który podciągnął kilka metrów i dośrodkował w pole karne do Cieślińskiego. Uderzenie nożycami było jednak niecelne.

Początek drugiej połowy nie zmienił obrazu gry. Podbeskidzie starało się atakować, ale wszelkie próby przedarcia się na pole karne rywala kończyły się na dobrze dysponowanych defensorach Lechii. Widząc nieporadność bielszczan goście w 55. minucie przyspieszyli. W doskonałej pozycji znalazło się aż dwóch zawodników Lechii. Bramkarz Podbeskidzia Mateusz Bąk uprzedził jednak Ivansa Lukjanovsa, a odbita piłka trafiła pod nogi Josipa Tadica. Nieczyste uderzenie minimalnie minęło słupek praktycznie pustej bramki.

W 59. minucie na boisku pojawił się ulubieniec bielskich kibiców Piotr Malinowski i gra gospodarzy wyraźnie się ożywiła. W 62. minucie główkował po  dośrodkowaniu Krzysztofa Króla, ale chybił z kilku metrów. Dwie minuty później bramkę minimalnie minęła piłka po silnym woleju z 25 metrów Patejuka. 71. minuta przyniosła bramkę dla Podbeskidzia. Liran Cohen posłał piłkę w bok pola karnego, gdzie zdołał do niej dojść Patejuk. Napastnik wycofał ją do będącego w środku pola karnego Malinowskiego, który nie miał problemu z pokonaniem Małkowskiego. Lechia po straconej bramce ruszyła do ataku, a Podbeskidzie kontrowało. W 82. minucie Cohen precyzyjnie podał do wychodzącego na czystą pozycję Malinowskiego, ale jego strzał wychwycił bramkarz Lechii.

Gdańszczanie do końca starali się zmienić niekorzystny wynik. W ostatniej minucie Mateusz Machaj dośrodkował z  rogu, ale bezpańska piłka przeszła wzdłuż linii bramkowej i wyszła poza boisko. Podbeskidzie, choć sędzia doliczył aż pięć minut, zdołało się obronić i pierwsza wygrana w  ekstraklasie na własnym boisku stała się faktem.

pap, ps