Zapłaci za dyskryminację mężczyzn!

Zapłaci za dyskryminację mężczyzn!

Dodano:   /  Zmieniono: 
3 tysiące zł grzywny orzekł krakowski sąd wobec pracownicy jednej ze spółek zajmujących się hodowlą roślin in vitro. Sąd uznał, że kobieta dopuściła się dyskryminacji ze względu na płeć.
Pozwana odmówiła zatrudnienia mężczyzny na stanowisku laboranta. Wyrok jest nieprawomocny.

Oprócz grzywny Beata P. ma pokryć koszty postępowania sądowego.

Proces o dyskryminację został wszczęty z inicjatywy oddziału Kontroli Legalności Zatrudnienia przy Małopolskim Urzędzie Wojewódzkim. Mecenas Andrzej Mucha, który był oskarżycielem w tej sprawie, powiedział, że wyrok ten jest precedensowy, bo - według jego wiedzy - jest pierwszym w kraju dotyczącym dyskryminacji mężczyzny.

Sąd uznał, że oskarżona złamała przepisy Kodeksu pracy, ustawy o  promocji zatrudnienia, polską konstytucję, a także przepisy UE. W  uzasadnieniu wyroku podkreślono, że nie dała ona Krzysztofowi Sz., który starał się o pracę, nawet szansy pokazania swoich umiejętności w praktyce, a twierdziła, że mężczyźni są gorszymi pracownikami, bo nie mają wystarczających zdolności manualnych i  cierpliwości.

"Kryterium wywodzące się z osobistych przekonań, że mężczyźni pracują gorzej, bo są mniej cierpliwi, mniej dokładni, prowadzi w  istocie do pogorszenia sytuacji jednej z płci w dostępie do  zatrudnienia" - mówiła uzasadniając wyrok sędzia Monika Prokopiuk. "Brak jest naukowego potwierdzenia, że mężczyźni są mniej zdolni manualnie, mniej cierpliwi czy dokładni" - podkreśliła sędzia.

Podczas procesu obrońcy oskarżonej Beaty P. dowodzili, że to nie ona podejmowała decyzje o zatrudnianiu kandydatów. Sąd wykazał jednak, że kobieta odpowiadała za prowadzenie rozmów kwalifikacyjnych i selekcję kandydatów.

Pokrzywdzony Krzysztof Sz. w maju zeszłego roku starał się o  posadę laboranta w krakowskiej spółce zajmującej się hodowlą roślin in vitro. Uważał, że jako były doktorant i laborant w  Instytucie Mikrobiologii UJ ma odpowiednie kwalifikacje, a - jak tłumaczył przed sądem - nie zrażała go niska płaca, bo potrzebował tej pracy.

Po ogłoszeniu wyroku powiedział dziennikarzom, że jest z niego zadowolony. "Myślę, że to pomoże nie tyle mnie, co ludziom, którzy znajdą się w podobnej sytuacji. Pokaże, że pracodawca nie może się kierować własnymi uprzedzeniami" - mówił.

Beata P. nie chciała rozmawiać z dziennikarzami. Podczas procesu wyjaśniała, że powodem niezatrudnienia kandydata był fakt, że nie spełniał on odpowiednich wymogów, spółka szukała bowiem kandydata ze średnim, a nie wyższym wykształceniem. Kobieta twierdziła, że  nie miała możliwości sprawdzenia zdolności manualnych i  doświadczenia Krzysztofa Sz.

ks, pap