1 listopada samolot Polskich Linii Lotniczych LOT wylądował awaryjnie na stołecznym lotnisku. Maszyna nie mogła wysunąć podwozia i lądowała "na brzuchu". Na pokładzie było 220 pasażerów i 11 członków załogi; nikt nie został ranny. Uszkodzony samolot zablokował obydwa pasy startowe lotniska. Z tego powodu port lotniczy był zamknięty dla ruchu lotniczego przez ponad dobę.
"Szybciej nie było można"
Prezes LOT zapewnił, że nieprawdziwe są informacje, jakoby uszkodzony samolot można było usunąć z pasa startowego szybciej niż tego dokonano. - Potrzebny sprzęt specjalistyczny - to był jeden warunek. Drugi to przedstawiciele producenta, co było gwarancją tego, że ubezpieczenie będzie działać. Podjęliśmy działania zaraz po wylądowaniu - powiedział Piróg.
Prezes dodał, że przewoźnik sprawdzi, jak działają systemy awaryjne w sprawnych Boeingach. - W hangarze mamy jeden samolot, który badamy, czy ten system awaryjny działa. W ciągu najbliższych dziesięciu dni cała nasza flota przejdzie podobne testy - zapowiedział Piróg. Przewoźnik ma pięć Boeingów typu 767-300 ER.
LOT ponosi straty
Piróg pytany o koszty, jakie poniósł LOT w związku z awaryjnym lądowaniem, naprawą samolotu i zatrzymaniem lotów z Okęcia, wyjaśnił, że sprawa nie jest zamknięta, a bardzo dużo będzie zależało od wyników pracy komisji ds. badania wypadków lotniczych. Jak poinformował, w środę LOT nie przewiózł 12 tys. pasażerów, co powoduje w działalności operacyjnej przewoźnika ok. 1,5 mln zł straty. Prezes LOT wyjaśnił, że część tych pasażerów skorzysta z rejsów przewoźnika w najbliższych dniach.
Kapitan Wrona zmęczony
Pytany, kiedy do latania wróci kapitan Tadeusz Wrona, który pilotował samolot lądujący awaryjnie, Piróg powiedział, że kapitan "jest wykończony nowymi doświadczeniami medialnymi" i to od niego zależy, kiedy wyruszy w kolejny rejs, ale prawdopodobnie będzie go musiał "trochę odłożyć w czasie".
zew, PAP