USA i Rosja prowadzą bitwę o Wenezuelę

USA i Rosja prowadzą bitwę o Wenezuelę

Wielotysięczny protest w Caracas przeciwko prezydentowi Nicolasowi Maduro
Wielotysięczny protest w Caracas przeciwko prezydentowi Nicolasowi Maduro Źródło: Newspix.pl / ABACA
W miarę jak protesty wenezuelskiej opozycji przybierają na sile, rośnie też napięcie między Moskwą i Waszyngtonem. Czy zasobny w ropę południowoamerykański kraj stanie się kolejnym polem zastępczej wojny Rosji z Ameryką?

Wielotysięczne zamieszki, nawoływania do strajku generalnego, a nawet ofiary śmiertelne wśród opozycji, z których można zrobić męczenników wolności - oto smutna codzienność Wenezueli, której autorytarny prezydent Nicolas Maduro uparcie trzyma się władzy. To, że dyktator, reprezentujący środowisko, które doprowadziło do ruiny zasobny w bogactwa mineralne kraj nie chce odjeść, jest poniekąd zrozumiałe. Upór w trwaniu przy władzy jest wspólną cechą wszystkich autokratów. W przypadku Wenezueli jest jednak jeszcze jeden istotny czynnik. Jest nim Rosja.

Kraj ten od dawna wspierał wenezuelski reżim, widząc w tym okazję do grania na nosie USA, które Amerykę Południową uważają za swoją wyłączną strefę wpływów. Gdy prowadzona przez Juana Guaido opozycja przystąpiła do usunięcia upartego Maduro za pomocą ulicznych protestów, to właśnie Moskwa pospieszyła mu z pomocą. Do pogrążonego w nędzy kraju zaczęła płynąć pomoc materialna, a wraz z nią zaczęli pojawiać się doradcy wojskowi, mający rzekomo zabezpieczyć kraj przed groźbą amerykańskiej inwazji. Maduro był już podobno gotów oddać władzę i uciec na zaprzyjaźnioną i z nim i z Rosją Kubę, ale rosyjscy doradcy skutecznie odradzili mu ten pomysł. Bliskiej współpracy rosyjskich wojskowych z armią wenezuelską zawdzięczać też należy niechęć, z jaką tamtejsza armia porzuca Maduro, trwając przy upadającym pod naporem ulicznych demonstracji dyktatora.

Gdyby ktoś miał wątpliwości, co do roli Moskwy w podtrzymywaniu reżimu w Caracas, niech posłucha szefa rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrowa, który łaja przez telefon swojego amerykańskiego odpowiednika Mike'a Pompeo, oskarżając USA o przygotowywanie zbrojnej interwencji w Wenezueli. Zabawnie brzmi to oburzenie przedstawiciela kraju, który od pięciu lat narusza międzynarodowy porządek okupacją dużych obszarów Ukrainy, którą najechał bez ostrzeżenia, wywracając do góry nogami powojenny porządek w Europie. Ławrow jest zbyt doświadczonym dyplomatą, żeby nie wiedzieć, że interwencja zbrojna USA w Wenezueli może się naprawdę wydarzyć. I nie będzie ona żadnym zaskoczeniem.

I to wcale nie dlatego, że USA będą chciały bronić swoich rzekomych agentów, przygotowujących pucz przeciw ukochanemu przez Wenezuelczyków prezydentowi Maduro. Tak twierdzą Rosjanie, budząc pusty śmiech każdego, kto od lat słyszy do jakiej nędzy doprowadził Wenezuelę Maduro i jego nieżyjący już patron Hugo Chavez. Amerykanie, jeśli na interwencję się zdecydują, to po pierwsze, pewnie bardziej rękami zaprzyjaźnionych krajów latynoskich, jak Kolumbia, która już udziela pomocy opozycji w Wenezueli. Po drugie w Waszyngtonie prawo do przeciwdziałania obcym interwencjom w Ameryce Łacińskiej, w tym wypadku rosyjskiemu wsparciu dla reżimu Maduro, jest jedną z najstarszych doktryn amerykańskiej dyplomacji. W latach 60-tych omal nie doszło do III wojny światowej gdy amerykańska flota zablokowała rosyjskie statki, wiozące broń atomową na opanowaną przez komunistów Fidela Castro Kubę.

Teraz oczywiście aż tak wielkiego napięcia nie ma. Jednak stan niewypowiedzianej wojny USA z Rosją, prowadzonej w różnych częściach świata, od Ukrainy po Syrię jest faktem. Dlaczego nie dodać do tej listy Wenezueli i sprawdzić, na ile Rosjanie są mocni w gębie i czy gotowi są ryzykować zaangażowanie głęboko na terenie rywala? Wiem, że brzmi to ponuro, jak powrót do najczarniejszych lat zimnej wojny. Ale przecież ona się już toczy. Otwarcie kolejnego frontu może rozciągnąć rosyjskie możliwości wojskowe, dyplomatyczne i finansowe ponad granice wytrzymałości. Pamiętajmy, że Związek Sowiecki upadł, bo nie podołał gospodarczo i finansowo swoim imperialnym ambicjom. Być może tylko tak można utrzeć nosa Putinowi, pielęgnującemu te same tęsknoty.

Czytaj też:
Niespokojnie w Wenezueli. Sekretarz stanu USA nie wyklucza interwencji zbrojnej

Źródło: Wprost