Frau von der Leyen jawi się jako niemiecka odmiana króla Midasa: czego się ów władca nie dotknął, zamieniało się w złoto. Problem pierwszej kobiety, szefowej Komisji Europejskiej, jest taki, że czego się ona nie dotknie, to zamienia w porażkę. Jako minister obrony Republiki Federalnej Niemiec skupiła się głównie na zapewnieniu żłobków i przedszkoli w garnizonach w RFN, co wyglądało kabaretowo. Współodpowiadała też za duży skandal korupcyjny związany z dostawami dla armii, ale przed jego wyjaśnieniem udało się jej uciec do Brukseli na stanowisko szefa KE (zresztą była drugim obywatelem niemieckim z ta funkcją po Walterze Hallsteinie, który sprawował ją w latach 1959-69.).
Za jej czasów jako przewodniczącej Komisji, Unia osiągnęła rekordowy deficyt i rekordowy dług. Jeszcze nigdy w historii Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali/Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej/Unii Europejskiej nie była ona w tak dramatycznej sytuacji finansowej. Według oficjalnego raportu europejskiego NIK-u czyli European Court of Auditors UE grozi wręcz bankructwo i to już w roku 2027!
A mimo to Komisja von der Leyen postępuje według staropolskiej zasady „postaw się, a zastaw się”. Żeby opłacić pensje ukraińskich nauczycieli, przedszkolanek i służby zdrowia, Bruksela zaciągnęła pożyczkę w wysokości ok. 367 mln euro. Pensje dla Ukraińców zostały wypłacone, a UE będzie teraz spłacać i pożyczkę, i odsetki z tego tytułu.
Pomysł, aby wysłać na Ukrainę żołnierzy jest oczywistym przykładem bezradności Unii Europejskiej, a jednocześnie politycznego szaleństwa. To koncepcja wciągnięcia UE do wojny. Mało kto przecież wierzy w stały pokój w Europie Wschodniej, skoro doświadczenie z okresu zawieszenia broni między Ukrainą a Rosją w latach 2014-2022 pokazuje, że owe zawieszenie broni jest pozorne, niemal cały czas trwają ostrzeliwania i giną ludzie.
Chciałbym wierzyć, że władze Rzeczypospolitej – i rząd – i prezydent i parlament – nie zgodzą się na wysłanie polskich żołnierzy tam, gdzie mogą oni zginąć. Chciałbym wierzyć, że Polski w tym planie von der Leyen nie będzie. Oby!
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.