Ulice Chile wyglądają jak za Pinocheta. Prezydent wzywa do dialogu

Ulice Chile wyglądają jak za Pinocheta. Prezydent wzywa do dialogu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Fot. FORUM 
Dwudniowy protest społeczny przeciwko rządom konserwatywnego prezydenta Chile Sebastiana Pinery zakończył się aresztowaniem około 1400 jego uczestników. Sam Pinera, którego popiera tylko co czwarty obywatel kraju, wezwał swoich przeciwników do dialogu.

Wobec gwałtownego przebiegu demonstracji towarzyszących, zwłaszcza w Santiago, dwudniowemu strajkowi powszechnemu, którego celem było m.in. wymuszenie zmian w składzie konserwatywnego rządu neoliberałów, rząd wyprowadził czołgi na ulicę. Stało się to po raz pierwszy od czasów dyktatury Augusto Pinocheta. W czasie starć między demonstrantami a policją i wojskiem rannych zostało ponad 150 karabinierów i 53 cywilów. Zginął też 14-letni chłopiec.

Jednym z najważniejszych żądań demonstrantów, wśród których przeważała młodzież, było zwiększenie nakładów na niedofinansowaną edukację publiczną i zniesienie opłat za studia. Po zakończeniu strajku, prezydent Pinera wezwał rodaków w przemówieniu telewizyjnym do podjęcia dialogu "w atmosferze pokoju, a nie wojny".

Sam Pinera, którego opozycyjna prasa chilijska określa jako "najbardziej niepopularnego prezydenta Chile" od czasów Pinocheta, na tydzień przed strajkiem przyznał w publicznym przemówieniu, że "Chilijczycy buntują się przeciwko >nadmiernej nierówności< w kraju, który ma najwyższe dochody w przeliczeniu na mieszkańca w Ameryce Łacińskiej, ale odznacza się także jednym najbardziej nierównych podziałów dochodu narodowego w regionie". - Ludzie domagają się bardziej sprawiedliwego społeczeństwa, ponieważ nierówności, jakie mamy w Chile, są nadmierne i - w moim odczuciu - niemoralne - dodał.

PAP, arb