Afrykańczycy byli szczęśliwi. Bardzo krótko. Ważnym ministrem był Radosław Sikorski, szef polskiej dyplomacji, który w czerwcu zeszłego roku na dwa dni poleciał do Tunezji. Afrykańczycy uciekli do tego kraju przez granicę z ogarniętej wojną Libii. Po czarnym kontynencie tułali się od lat, szukając schronienia.
W Tunezji go nie znaleźli. Obóz Choucha, w którym zamieszkali, był ogromnym skupiskiem uchodźców. Brakowało im wszystkiego: ubrań, żywności, lekarstw, pomocy medycznej, a przede wszystkim poczucia bezpieczeństwa. Minister zapewnił ich, że mogą liczyć na „dobrą polską gościnność". „Jestem wzruszony, bo kiedyś sam byłem uciekinierem, znalazłem schronienie, a teraz wy je znajdziecie” – mówił. Polscy dziennikarze towarzyszący mu w delegacji pamiętają, jak jedna z kobiet padła przed Sikorskim na kolana, uchodźcy nie kryli łez, próbowali całować Polaka po rękach, byli szczęśliwi, że lecą do Europy.
Dla ministra z kolei ważna była prośba tunezyjskiego premiera i tamtejszych władz kościelnych. Bo uchodźcy byli grupą afrykańskich chrześcijan, którą przedstawił Sikorskiemu arcybiskup Tunisu. Gest ministra był przedstawiany w mediach jako symboliczne wsparcie dla mniejszości chrześcijańskich w krajach afrykańskich, ale także jako poparcie dla władz Tunezji, które wzięły na siebie główny ciężar pomocy uciekinierom.
W pułapce
Wśród uchodźców, którzy z Sikorskim wsiedli na pokład samolotu do Warszawy, była rodzina nigeryjska i spokrewniona z nią kobieta w ciąży, a także rodzina erytrejska. Była też Letebrahn Andemariam, samotna matka czwórki dzieci, również Erytrejka. Ze swojego kraju uciekła, gdy cztery lata wcześniej aresztowano jej męża. Żyła, wędrując od obozu do obozu, przez Sudan, Etiopię, Libię, Tunezję. Prawdopodobnie uciekała przed religijnymi prześladowaniami. Prawdopodobnie, bo niewiele o niej wiadomo.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.