1992

Dodano:   /  Zmieniono: 
Przyjęta 28 maja uchwała lustracyjna nakazywała ministrowi spraw wewnętrznych ujawnienie nazwisk agentów Służb Bezpieczeństwa zajmujących wysokie stanowiska w państwie. „Sejm swoją decyzją faktycznie przekazał ministrowi Macierewiczowi ogromną władzę dysponowania ludzkimi losami. Oskarżenie kogoś o współpracę z byłą SB będzie wyrokiem skazującym na śmierć cywilną bez możliwości odwołania się od niego do jakiejkolwiek instancji” – ostrzegał Wprost w tekście „Lawina”.
Obawy tygodnika ziściły się już kilka dni później. 4 czerwca Antoni Macierewicz doręczył Konwentowi Seniorów Sejmu RP listę nazwisk 64 członków rządu, posłów i senatorów, którzy według zachowanych zapisów archiwalnych z czasów PRL byli ewidencjonowani przez UB/SB jako ich tajni współpracownicy. Dodatkowa lista, zawierała dane dotyczące 2 osób o szczególnym znaczeniu dla bezpieczeństwa państwa (w tym nazwisko ówczesnego prezydenta Lecha Wałęsy).

Już na początku obrad Sejmu rozeszła się w kuluarach wieść o dostarczonych szefom klubów parlamentarnych zalakowanych kopert, w których miały znajdować się listy byłych współpracowników UB i SB" – pisał Wprost.

Tygodnik opisuje atmosferę panującą w Sejmie w dniu ujawnienia tak zwanej listy Macierewicza. Szybko okazało się, że na dostarczonych przez szefa MSW listach figurują nazwiska pierwszoplanowych polityków. Powody do zadowolenia miał jedynie Jarosław Kaczyński. Klub PC okazał się czysty. „Panująca początkowo atmosfera grozy powoli ustępowała nastrojom bliższym grotesce. Okazało się, że jednym z oskarżonych jest Leszek Moczulski, lider ugrupowania zdecydowanie prącego nie tyle do dekomunizacji, ile do de sowietyzacji. Nic więc dziwnego, że pierwsze kontruderzenie przyszło z tej właśnie strony" – relacjonował Wprost.

Z wypowiedzi rzecznika MSW wynikało, że dostarczone przez ministerstwo listy to nie spis byłych konfidentów, a bliżej nieokreślone „materiały informacyjne na temat zasobów archiwalnych". Informację tę szybko potwierdzili posłowie. Gdy późnym popołudniem okazało się, że na liście Macierewicza znalazło się również nazwisko Lecha Wałęsy. Na ripostę prezydenta nie trzeba było długo czekać. „Najpierw przesłał oświadczenie, w którym roiło się od określeń: »sfingować«, »polityczny szantaż«, »destabilizacja«, a w ślad za tym poszło jego żądanie natychmiastowej dymisji premiera. Było już oczywiste, że są to ostatnie godziny rządu Olszewskiego" – relacjonował Wprost.

W 15 godzin od dostarczenia listy Sejm odwołał rząd Olszewskiego. „Wątpliwe, by politycy z obozu Olszewskiego nie zdawali sobie sprawy, że brutalnie atakując wszystkich dookoła – od prezydenta, przez niedoszłych sojuszników, po lewicę postkomunistyczną – nie sprowokuje równie gwałtownej reakcji. Być może właśnie o to chodziło. Jeśli nowy rząd poradzi sobie z problemami gospodarczymi, obóz Olszewskiego będzie mógł głosić, że to było jego zasługą. Natomiast w razie pogorszenia się stanu gospodarki może posłużyć się argumentem: »Oto byli, a może nie całkiem byli agenci, zniszczyli dobrą ekipę Olszewskiego, aby móc unicestwić państwo i naród«. Prawdopodobnie wypowiadając totalną wojnę wszystkim, obóz Jana Olszewskiego gra o całą pulę – własny parlament, własny rząd i własny Belweder" – podsumował Wprost.