Ja, prezes

Dodano:   /  Zmieniono: 
Krzysztof Daukszewicz 
Zastanawiam się, czy zostać prezesem polskiego związku Piłki Nożnej, czy też nie, ale na tej dyscyplinie sportu dobrze się znam, więc uważam, że mogę. Wiem, co to jest spalony, z jakiego powodu dyktuje się karne, że pięciu sędziów może równie dobrze jak i trzech wypaczyć wynik spotkania oraz że wygrywa drużyna, która nie ma ataku, bo wtedy nie wiadomo, kto w niej atakuje, o czym boleśnie się przekonali Włosi; więc kandydować mogę bez problemu. P
Poza tym, powiem szczerze, 50 tysięcy miesięcznie piechotą nie chodzi, to prawie trzy razy tyle co pensja prezydenta czy premiera, a odpowiedzialność żadna. Na co dzień filozoficzne rozmowy o egzystencji działaczy i rozważania na temat tego, dlaczego piłka jest i czy może być jeszcze bardziej okrągła, a kiedy przyjdą mistrzostwa, dajmy na to Europy, to jedynym wysiłkiem intelektualnym będzie, jak podzielić bilety, żeby nie denerwować piłkarzy. Reszta roboty należy już do jeleni, czyli rządu, który zbuduje stadiony i autostrady, prezydenta, który powita najważniejszych gości i wolontariuszy, którzy za frajer zrobią atmosferę przed meczami i po nich.

Już miałem nadzieję, że pan prezes Lato uniesie się honorem i nie będzie kandydował, a na stare lata, przepraszam za tę zbitkę, osiądzie w jednym ze skrzydeł pałacu Franciszka Smudy, wybudowanym w Kościelisku koło Zakopanego, który to obiekt podobno ma być w przyszłości muzeum osiągnięć tego odważnego trenera, a pan prezes byłby jego żywym eksponatem. Niestety moje marzenia się nie ziściły, bo pan prezes się zaciął i nie chce być legendą, tylko kontynuatorem samego siebie, i ogłosił, że będzie się starał o to stanowisko ponownie, bo ma w Związku same osiągnięcia. To za jego kadencji wybudowano kilka stadionów, w tym jeden narodowy, który oddaje w użytkowanie narodowi, bo nie widzi powodów, dla których Związek Piłki Nożnej powinien na nim urzędować, kiedy może w Wilanowie z dala zarówno od wrzasków kibiców i przekleństw kiboli, jak i rozhisteryzowanych piłkarzy. Za jego czasów otwarto autostradę do Berlina, ponieważ poprosił o to rząd, i jeszcze parę innych cudów, które się w PZPN zdarzyły, a o których zwykły śmiertelnik, czyli ja, nie ma najmniejszego pojęcia.

Oświadczam, że rezygnuję z kandydowania mimo tytułu tego felietonu „Ja, prezes”. Moje miejsce oddaję Ryszardowi Czarneckiemu, też wybitnemu specjaliście, którego polityczne wędrówki po kraju i świecie piłki nożnej, gdzie tylko on był czysty jak łza, przypominają mi historię, jak to trzy panie maszerują przez pustynię i nagle na tę idącą z prawej strony wychodzi lew; ta, nie namyślając się długo, łapie w ręce piasek i sypie mu nim oczy, lew ze załzawionymi ślepiami się wycofuje, za chwilę wychodzi drugi, na tę z lewej, ta powtarza manewr koleżanki i to lwisko też odchodzi. Nie uchodzą i 100 metrów, kiedy zza wzgórza wyłania się całe stado, więc ta z lewej i ta z prawej w nogi i krzyczą do tej środkowej:

– Zyta, uciekaj!!! Uciekaj!!!

Na to Zyta: – A dlaczego mam uciekać?! Przecież ja im piaskiem w oczy nie sypałam.