Podczas walk w Damaszku ostateczną śmierć poniósł dotychczasowy model rządzenia Syrią. Baszar al-Asad już wdraża rozwiązanie awaryjne. Może jednak nie zdążyć.
Bomby czekały na swoje ofiary w pokoju narad. Jedna w kwietniku, druga w pudełku z czekoladkami. Gdy rankiem 18 lipca pokój się zapełnił, zadziałały zapalniki. Na miejscu zginęło trzech ludzi: syryjski minister obrony Dawud Radżiha, jego zastępca Asef Szawkat i prominentny generał Hasan Turkmani.
Zamach bombowy na budynek sił bezpieczeństwa w centrum Damaszku pozbawił prezydenta Baszara al-Asada nie tylko bliskich współpracowników – bomby z kwiatów i czekoladek wysadziły też w powietrze jedyny jak dotychczas pomysł na rządzenie Syrią.
Ten pomysł najlepiej uosabiała trójka zabitych w zamachu. Minister Radżiha był chodzącym przykładem akcji afirmatywnej w wydaniu syryjskim – prawosławny, który został szefem resortu obrony nie dlatego, że był doskonałym żołnierzem – reżim umieścił go tam, aby zjednać sobie chrześcijan.
Generał Turkmani, sunnita, przez dwa lata był nawet szefem sztabu armii, co żadnemu sunnicie nie udało się od lat 60. Jego awans w 2002 r. był więc ukłonem w stronę sunnitów, którzy stanowią 75 proc. społeczeństwa, a wcześniej nie mieli nic do powiedzenia w zdominowanej przez alawitów armii.
Trzecią ofiarą zamachu był alawita Asef Szawkat, mąż starszej siostry prezydenta Asada, szara eminencja reżimu, człowiek do zadań specjalnych. Do 2005 r. Szawkat był panem i władcą Libanu, gdy stacjonowały tam jeszcze syryjskie wojska. W ostatnich latach należał do kuchennego gabinetu – kilkuosobowego jądra decyzyjnego (Baszar al-Asad, jego brat Maher, żona prezydenta Asma), które spotykało się w prezydenckiej kuchni. Choć nie był ministrem ani generałem, z grona zabitych tylko on – jako alawita – miał realną władzę.
Zamach bombowy na budynek sił bezpieczeństwa w centrum Damaszku pozbawił prezydenta Baszara al-Asada nie tylko bliskich współpracowników – bomby z kwiatów i czekoladek wysadziły też w powietrze jedyny jak dotychczas pomysł na rządzenie Syrią.
Ten pomysł najlepiej uosabiała trójka zabitych w zamachu. Minister Radżiha był chodzącym przykładem akcji afirmatywnej w wydaniu syryjskim – prawosławny, który został szefem resortu obrony nie dlatego, że był doskonałym żołnierzem – reżim umieścił go tam, aby zjednać sobie chrześcijan.
Generał Turkmani, sunnita, przez dwa lata był nawet szefem sztabu armii, co żadnemu sunnicie nie udało się od lat 60. Jego awans w 2002 r. był więc ukłonem w stronę sunnitów, którzy stanowią 75 proc. społeczeństwa, a wcześniej nie mieli nic do powiedzenia w zdominowanej przez alawitów armii.
Trzecią ofiarą zamachu był alawita Asef Szawkat, mąż starszej siostry prezydenta Asada, szara eminencja reżimu, człowiek do zadań specjalnych. Do 2005 r. Szawkat był panem i władcą Libanu, gdy stacjonowały tam jeszcze syryjskie wojska. W ostatnich latach należał do kuchennego gabinetu – kilkuosobowego jądra decyzyjnego (Baszar al-Asad, jego brat Maher, żona prezydenta Asma), które spotykało się w prezydenckiej kuchni. Choć nie był ministrem ani generałem, z grona zabitych tylko on – jako alawita – miał realną władzę.
Więcej możesz przeczytać w 30/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.