Majewski i Reszka: Niech Janusz Walentynowicz przeprosi Tuska!

Majewski i Reszka: Niech Janusz Walentynowicz przeprosi Tuska!

Dodano:   /  Zmieniono: 
Janusz Walentynowicz (fot. PAP/Maciej Kulczyński )
Janusz Walentynowicz pojechał do Moskwy. Rosyjscy śledczy ciągali go od ciała do ciała. W jednym z nich rozpoznał matkę. Rozpoznał źle. Sam jest sobie winien?
Tak zrozumieliśmy dzisiejsze wyjaśnienia w Sejmie premiera  Donalda Tuska i prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta.

Ówczesna minister zdrowia Ewa Kopacz i szef KPRM Tomasz Arabski byli przecież w Moskwie – nie w ramach wypełniania obowiązków służbowych, ale z potrzeby serca. Chcieli pomagać rodzinom.  Pani minister, dziś marszałek dużo o tym opowiadała potem w wywiadach. Należy im się za to szacunek. Dobrze rozumiemy panie premierze?

Szkoda, że nie zauważyli potwornego bałaganu, w kostnicy, na prosektoryjnych stołach. Szkoda, że nie powiedzieli o tym opinii publicznej i prokuratorom. Pewnie nie trzeba byłoby wykopywać dziś trumien, bo w Polsce z pochówkami poczekano by do identyfikacji ciał. Zamiast tego w kwietniu 2010 i miesiącami później słyszeliśmy rządowe komunikaty o świetnej, wspólnej pracy rosyjskich i polskich lekarzy, którzy dokonywali sekcji zwłok i pomagali w rozpoznawaniu ofiar tragedii, o przekopywaniu ziemi w miejscu tragedii... 

Brzmiało to pięknie tyle, że to nie prawda. 

Dowiedzieliśmy się dziś, że prokuratorzy nie popełnili żadnych błędów. Ot, wystąpili o pomoc prawną do Rosjan bo mieli takie prawo. Mieli? Nie wiemy, bo czynności identyfikacyjne i sekcje można przecież było wykonać w Polsce.

Uwierzyliśmy Rosjanom, że zrobią to dobrze. Ale na jakiej podstawie?

Do tej pory żyliśmy w świadomości, że nasi biegli i prokuratorzy byli przy sekcjach obecni. Właśnie dowiadujemy się od Prokuratora Generalnego, że wcale nie! Kiedy zjechali do Moskwy większość sekcji już wykonano. A nasi śledczy nawet nie mieli formalnego kwitka, by asystować przy pozostałych. Wniosek „o pomoc prawną” był właśnie procedowany. Nasi śledczy mogli sobie najwyżej coś „wyjednywać” u Rosjan.

Andrzej Seremet mówił o tym ze spokojem – spokojem, którzy przerażał. Powiedział znacznie więcej. Z jego relacji wynika, że także przy okazywaniu ciał rodzinom obecny był „rosyjski śledczy, dwóch świadków Rosjan, psycholog i tłumacz”.

Tak wyglądała w praktyce pomoc, którą państwo polskie okazało rodzinom. Tak, czy nie?

Na zewnątrz zaś szły komunikaty, że współpraca z Rosjanami jest wyśmienita, że państwo powołało jakiś międzyresortowy zespół, że otwieranie trumien to szaleństwo.

Jeśli dobrze zrozumieliśmy Andrzeja Seremeta to Rosjanie już pod koniec kwietnia 2010 roku zauważyli pomyłkę z ciałem Anny Walentynowicz, ale stosowny materiał z badań genetycznych przesłali dopiero w maju 2012 roku – czy to kończy mit o dobrej współpracy z Rosją, czy potrzeba jeszcze jakichś dowodów? Ma pan prokurator Seremet problem z tym, że polscy śledczy nie robili swoich badań genetycznych – czy uważa, że jest ok., bo „przecież wystąpiliśmy o pomoc prawną!”?

Już wiadomo, że rosyjscy lekarze grube błędy popełniali przy sekcjach zwłok (dowody zdobyto po ekshumacji Zbigniewa Wassremanna). Czy robi to na panu Seremecie wrażenie – czy też wszystko jest według niego ok.?

Problemu by nie było  gdyby rodziny się lepiej starały. Ale starały się słabo i narobiły bigosu.

Za następne możliwe pomyłki (6 ciał czeka w kolejce do ekshumacji) też odpowiedzą rodziny?

Skoro więc panie premierze to Janusz Walentynowicz jest sam sobie winien to za co pan go przepraszał? Niech to on przeprosi pana!