36-letnia Jitka B., z wykształcenia pielęgniarka, przekonała Tomasza S., że potrzebuje próbek jego spermy, by lekarze mogli dobrać odpowiednie dla niej środki antykoncepcyjne. Mężczyzna uwierzył i przekazał nasienie wskazanemu bankowi spermy, należącemu do wspomnianej spółki.
Wiosną 2001 roku Jitka B. przeszła zabieg sztucznego zapłodnienia, po czym wyjechała z Pragi i zerwała kontakty z Tomaszem S. Gdy rok później wróciła do stolicy, poinformowała znajomego, że jest ojcem bliźniąt i że musi płacić alimenty.
Tomasz S. nie zaprzecza, że jest biologicznym ojcem dzieci, ale twierdzi, że nie uczestniczył w ich spłodzeniu, a spermę Jitka B. "podstępem ukradła". Jego adwokat podkreśliła, że spółka, która dokonała sztucznego zapłodnienia, powinna była zachować ostrożność przy wyborze dawcy spermy, tym bardziej że Jitka B. i Tomasz S. nie byli małżeństwem.
Zdaniem adwokat, największym problemem jest to, że czeskie prawo nie precyzuje skutków prawnych sztucznego zapłodnienia. Niewykluczone, że biologiczny ojciec, który jednak nie brał udziału w spłodzeniu dzieci i które zostały poczęte wbrew jego woli, będzie musiał płacić alimenty do czasu, gdy osiągną one pełnoletność.
Tymczasem spółka medyczna broni się, twierdząc, że Tomasz S. w 1999 roku oświadczył, że może być ojcem dzieci Jitki B. Jednak ojciec bliźniąt temu zaprzecza.
"Po raz pierwszy zetknąłem się z przypadkiem kradzieży spermy" - powiedział jeden ze znanych czeskich adwokatów Josef Lżiczarz. Jego zdaniem, Tomasz S. faktycznie może się czuć oszukany, tym bardziej że nie wyobrażał sobie skutków złożenia nasienia w banku spermy wspomnianej spółki medycznej.
"Niestety - powiedział Lżiczarz - w czeskim systemie prawnym brak szczegółowych regulacji, dotyczących postępowania z materiałem biologicznym. Wyrok w tej sprawie będzie więc absolutnym precedensem".
sg, pap