Budowniczowie ruin

Budowniczowie ruin

Dodano:   /  Zmieniono: 

Przez ostatni tydzień zajmowałem się tym, czym zajmują się przez całe życie polscy politycy – budowałem potęgę państwa. Stawiałem domy, by obywatele mieli gdzie odpoczywać po pracy, wytyczałem autostrady, by mogli się z sobą łatwo kontaktować, wznosiłem świątynie, by mogli dziękować Bogu za pomyślne życie, mosty – by nic ich nie dzieliło, koszary – gdzie czuwali żołnierze gotowi oddać za nich życie, piekarnie – by zawsze rano czekał na nich świeży chleb, amfiteatry – wszak nie samym chlebem człowiek żyje, nade wszystko zaś budowałem mury – by żaden wróg nie zmącił snu tym, dla których tak się w pocie czoła trudziłem. Plan na stworzenie imperium szczęścia miałem wręcz idealny, wystarczyło przekonać do niego innych – co uczyniłem w kilku płomiennych, trafiających do serca przemowach – a potem skanalizować ich energię, by podążała w kierunku, który wytyczyłem. Czułem poparcie młodzieży („Tato, to będzie największe państwo na całej plaży!”) i błogosławieństwo Stwórcy (bezchmurne niebo, temperatura jak to we wrześniu na Krecie, 30-31 stopni), czyż można się zatem dziwić, że wkrótce sam uwierzyłem w siłę własnych słów o wielkości, choć początkowo – przyznaję uczciwie – i mnie samemu wydawały się nazbyt śmiałe?

Poświęciłem tej pięknej idei całe swoje plażowe życie. Ostry piach zdarł mi skórę z kolan, zadał ból, wdzierając się pod paznokcie, ogorzały grzbiet pękał pod ciężarem niezliczonych wiaderek, które przerzuciłem, wszystko na próżno! Nikczemny spisek wiatru i wody zniweczył moje wysiłki i zamienił w suchy pył to, co z pyłu mokrego starałem się stworzyć! O, jakże cierpiałem, patrząc na osypujące się estakady i osiedla, na kształtne kopuły dumnych katedr zawalające się pod ciężarem byle ważki, na niezniszczalne, zdawałoby się, mury, rozmywane uderzeniami fal, a przede wszystkim na smutek mojej dziesięcioletniej córki, której obiecałem raj, a ów raj zapadał się teraz w nieistnienie jeszcze szybciej, niż urodził się w mojej głowie! – Dlaczego, dlaczego? – pytałem dramatycznie ostatniego wieczora, popijając wino z dodatkiem żywicy sosnowej. – Dlaczego mi się nie udało, choć przecież tak bardzo chciałem?

Powiedzieć, że polska polityka ostatnich lat budowana jest na piasku, to nie powiedzieć wszystkiego. Ona jest budowana na najbardziej sypkim piasku, jakiego kiedykolwiek użyto do tworzenia państwa – na piasku słów. Do funkcjonowania na polskim forum politycznym nie jest dziś potrzebny żaden namysł, żadna analityczna refleksja nad losem państwa i jego obywateli dziś, za lat pięć, dziesięć i pięćdziesiąt. Nie istnieją już programy polityczne, które mają służyć – przepraszam za tę górnolotność – dobru państwa (to, co partie nazywają programami, to wyłącznie afisze kampanii wyborczych rozciągniętych na cztery lata). Dziś wystarczą już tylko partyjne foremki sloganów, z których bez ładu i składu stawia się piaskowe baby doraźnych wizji, mających – tak jak ja to robiłem na kreteńskiej plaży z córką – rozpalić wyobraźnię wyborcy na ledwie moment, mających złapać go jak bramkarza na wykroku w krótkiej chwili naiwnej wiary, że może znowu komuś zawierzyć, a wszystko tylko po to, by oddał ten swój cholerny głos NA NAS. A jeśli już „nanas” zwycięży, to po nas choćby potop.

Powiedzieć, że tylko polscy politycy są winni tej sytuacji, to nie powiedzieć wszystkiego. Królestwo ruin budowanych z rozrzucanego wiatrem piasku słów ma jeszcze jednego konstruktora: są nim media. Między tą czwartą władzą a światem polityki istnieje definicyjnie zadekretowany konflikt, ale w moim oglądzie jest to konflikt pozorowany; w rzeczywistości wygląda bardziej na pasożytniczą symbiozę. Na pierwszy rzut oka politycy i dziennikarze są z sobą w nieustannym sporze, ale to wyłącznie matriks i cyrk dla naiwnych – właśnie ów nieustanny spór jest ich najściślejszym porozumieniem. Jedni i drudzy nadają sobie dzięki temu znaczenie, którego mieć nie powinni – nie ma wszak żadnego powodu, by obie te grupy zajmowały w dyskursie publicznym tak uprzywilejowaną pozycję jak obecnie. Obie – jedni przez nadprodukcję wizji o potędze z piasku, drudzy przez nadprodukcję piasku zasypującego owe wizje – realizują swoje korporacyjne cele, a także – w przypadku co zdolniejszych polityków i dziennikarzy – swoje cele indywidualne: kreując gwiazdy polskiej plaży. Skąd jednak brać trwały budulec, na którym możemy postawić przyszłość swoją, swoich dzieci i następnych pokoleń – nie wskazuje już nikt. ■

Więcej możesz przeczytać w 38/2013 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.