Czy zechce nas Europa?

Czy zechce nas Europa?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Liderzy wszystkich znaczących grup politycznych Parlamentu Europejskiego zapowiedzieli, że większość ich kolegów zagłosuje za przyjęciem do UE 10 nowych krajów, w tym Polski.
Większość wystąpień w pustawej sali unijnego Parlamentu obfitowała w nieco patetyczne odniesienia do historii.

"Ponownie jednoczymy nasz kontynent po latach konfliktów między państwami narodowymi. Nie likwidujemy państw narodowych, lecz zrzeszamy je, żeby nie prowadziły ze sobą wojen" - powiedział na wstępie debaty sprawozdawca PE ds. poszerzenia, eurodeputowany niemieckiej chadecji Elmar Brok.

Komisarz Unii Europejskiej Guenter Verheugen wezwał w środę Parlament Europejski, żeby zatwierdził poszerzenie Unii o 10 państw 1 maja 2004 roku. "Nie przyjmujemy nowych państw, które nie podzielałyby naszych wartości. Często ich obywatele przeciwstawiali się sowieckim czołgom z gołymi rękami i robili to przez wiele lat" - mówił.

Poświęcił kilka zdań każdemu z kandydatów, poczynając od Polski z  jej "tysiącletnią historią jako narodu europejskiego". Polska, zmuszona żyć pod komunistyczną dyktaturą i w stanie wojennym, zapoczątkowała zrywy niepodległościowe w Europie Środkowej i Wschodniej, podkreślił.

Verheugen nie wspomniał o "Solidarności", ale zrobił to przemawiający po nim w podobnym duchu lider największej grupy politycznej Parlamentu Europejskiego, chadeków i konserwatystów, niemiecki eurodeputowany Hans-Gert Poettering.

Wzywając do głosowania za poszerzeniem, przypomniał, że po  Budapeszcie w 1956 roku i Pradze w 1968 roku to "Solidarność" podjęła walkę, która doprowadziła do "wyzwolenia narodów Europy Środkowej i Wschodniej i obalenia muru berlińskiego".

Z kolei postać Lecha Wałęsy przywołał apelujący o zgodę na poszerzenie w imieniu drugiej co do wielkości grupy politycznej PE, socjalistów i socjaldemokratów, Hiszpan Enrique Baron.

Verheugen podkreślił, że kraje kandydujące "zasłużyły na miejsce w Unii" nie tylko historią, ale także "potężnymi i daleko idącymi reformami, żeby stworzyć nowoczesne społeczeństwa".

Wcześniej jednak sprawozdawca PE ds. poszerzenia Elmar Brok, i po nim również Verheugen, wspomnieli także o utrzymujących się zaległościach w dostosowaniu do wymogów członkostwa, które kraje kandydujące muszą nadrobić, by zapewnić "właściwe funkcjonowanie sądownictwa i administracji". Ponadto "coś trzeba zrobić z korupcją i przestępczością", a także zagwarantować w pełni prawa człowieka i mniejszości, a także równość szans" - powiedział Verheugen. Dominowały jednak apele o głosowanie za "zjednoczeniem Europy" i "naprawieniem krzywd historii".

Większość deputowanych nie potępiła też poparcia udzielonego przez większość kandydatów stanowisku Stanów Zjednoczonych wobec Iraku. "To niemoralne robić kozła ofiarnego z krajów kandydujących. Nie możemy wymagać od nich dołączenia do wspólnego stanowiska Unii, które nie istnieje" - oświadczyła w imieniu liberałów Szwedka Cecilia Malstroem.

Uprzedziła w ten sposób ponawiane przez niektórych, nielicznych eurodeputowanych zarzuty, że Polska i inni kandydaci okazali się przy tej okazji "bardziej amerykańscy niż europejscy".

Osobne głosowania w sprawie przyjęcia każdego z 10 krajów mających przystąpić do Unii 1 maja 2004 roku miały odbyć się po  zakończeniu debaty w południe.

Parlament był jednak zmuszony przerwać na osiem minut debatę nad poszerzeniem, ponieważ zastrajkowali pracownicy parlamentu, protestując przeciwko nowemu systemowi emerytur. Związki zawodowe pracowników instytucji unijnych odrzuciły wezwanie sekretarza generalnego Parlamentu, żeby zapewnić ciągłość sesji, i w pewnej chwili technicy wyłączyli dźwięk.

Po ośmiu minutach dźwięk przywrócono, ale tylko w sali obrad. Nadal nie docierał do sali prasowej, w której usiłowali słuchać obrad dziennikarze. Aprobata unijnego Parlamentu jest niezbędna, żeby państwa członkowskie Unii mogły 16 kwietnia podpisać w Atenach Traktat Akcesyjny, podstawę prawną poszerzenia. Zgoda musi być wyrażona bezwzględną większością głosów wszystkich jego członków, niezależnie od liczby uczestników głosowania. Parlament liczy 626 deputowanych, zatem na każdy kraj przystępujący do Unii musi paść co najmniej 314 głosów.

"Wierzę, że Parlament zdecydowaną większością poprze jutro poszerzenie Unii, ponieważ parlament był zawsze wiodącą instytucją w przekonywaniu do jak najszybszego poszerzenia, obejmującego jak najwięcej krajów" - mówił w przeddzień debaty przewodniczący PE Pat Cox.

em, pap