Bolek niedawno skończył rok. Tego dnia wstał osowiały. Nie chciał jeść, mazał się. Pierwsza wizyta u pediatry – rozpoznanie ząbkowania. Błahostka. Lekarz na wszelki wypadek wypisuje skierowanie do szpitala. Rodzice są podejrzliwi, więc jadą do Uniwersyteckiego Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Białymstoku. Tam lekarz uspokaja – nie ma powodów do hospitalizacji. Dwa dni później Bolek przelewa się przez ręce, gorączkuje. Znowu pediatra, znów szpital. Dziecko nie może ruszać ręką. Lekarze pakują rękę w gips i odsyłają rodzinę do domu. Nie badają chłopca, nie zlecają nawet morfologii, choć rodzice nalegają. W końcu badania krwi wykonują w prywatnej klinice. Wynik jak wyrok – ostra białaczka szpikowa, niedowład ręki jest wynikiem udaru krwotocznego. Pędzą do szpitala. Lekarz na izbie przyjęć działa opieszale, choć chłopcu już sinieją usta. Ojcu Bolka puszczają nerwy – przeklina, krzyczy. Na to lekarz wzywa policję. Inny zajmuje się dzieckiem, ale jest za późno. Mózg Bolka już nie pracuje. Chłopiec jest w śpiączce, dwa tygodnie później umiera.
CHAOS I NIECHLUJSTWO
To stało się dwa lata temu, ale dopiero w zeszłym tygodniu do sądu trafił akt oskarżenia wobec dwójki lekarzy, którym Prokuratura Okręgowa w Białymstoku zarzuca nieumyślne narażenie życia dziecka wskutek zaniechania działań zmierzających do rozpoznania choroby, a następnie jej leczenia. Lekarzom grozi kara pozbawienia wolności do roku.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.