Przeczytałem właśnie o nowym, ale od razu bardzo modnym trendzie. Mianowicie: na koncerty domowe. Zaprasza się ulicznego grajka do domu, organizuje mu na Facebooku wydarzenie i o określonej godzinie sadza publiczność na podłodze w dużym pokoju, a jego samego – na krześle, by zagrał. Koncept ów ma swoje zasady. „Publiczność może klaskać i dyskutować między piosenkami”, dla przykładu. Nie należy się też spóźniać. Dodatkowo do kapelusza należy wrzucić 15 zł w podzięce za występ. „Potrzebujemy kontaktu z człowiekiem. Przez takie uczestnictwo w wydarzeniu czujemy się wyjątkowi” – podsumował poproszony o komentarz kulturoznawca.
Wyjątkowymi czują się także uczestnicy innego modnego eventu: spotkania z objazdową bajarką. Kontakt z człowiekiem polega tu z grubsza na tym samym, z tą różnicą, że to bajarka siedzi na podłodze. No i sama sobie wstawia wydarzenie na Facebooku, anonsując, w którym mieście aktualnie zamierza snuć baśnie pierwotnych ludów Kamczatki czy klechdy Bombaju. Bajarka, coś pomiędzy „Anną In w grobowcach świata” Tokarczuk a Antoniną Krzysztoń w wersji hindu, z dzieckiem zawiniętym w tobołku (bo nie wspominałem, że dziecko występuje z bajarką w pakiecie), przygrywa zmyślonym opowieściom na misach lub innych utensyliach. Tlą się kadzidełka i jest magicznie. „Wiele osób po spotkaniach dziękuje, bo coś zostało w nich poruszone” – wypowiedziała się bajarka.
A co zostało poruszone w gościach wspólnego gotowania, kolejnego gorącego trendu? Zaraz się dowiemy. Zapraszanie gości na obiad jest już bowiem passé. Odwiedzanie ich – także. Teraz gotuje się razem. Entuzjaści tej kulinarnej bonanzy, zazwyczaj nieznani sobie ludzie (poczta pantoflowa), dzielą się listą zakupów, przynoszą gospodarzowi, co kupili, i pichcą. Wyzwala to w nich, jak zapewniają, rodzaj flirtu, wspólnotowe uniesienia oraz „otwiera na nowe horyzonty”. I zagadkę mamy rozwiązaną. No właśnie: nowe horyzonty. Co jak co, ale w nowoczesnym stylu życia wszystko musi być nowe i „otwierające”. Dziś nie tyle się doświadcza, ile eksploruje. I z tego, co donoszą media, aktualnie eksploruje się zupełnie codzienne czynności, tylko – zależy, czy we własnym, czy cudzym mieszkaniu – włącza w to autolans albo voyeuryzm.
No i wyciąga pieniądze za coś, co jest za darmo. Grajka posłuchać można przecież na ulicy, ciekawsze historie niż te wymyślone przez nawiedzoną mitomankę zawsze opowie nam kumpel, rodzinny obiad w niedzielę także nie wymaga zrzutki. Wówczas jednak nie byłoby do czego dorobić ideologii. Życie wydałoby się płaskie. No i nie byłoby lajfstajlu.
„Chwileczkę – ktoś krzyknie. – A zawieszona kawa? To przecieżbyłanowość”. Pamiętają państwo zawieszoną kawę? Media żyły nią kilka ładnych tygodni. Niewiele zresztą krócej od jej wyznawców, co dla współczesnych snobizmów typowe. Należało przyjść do kawiarni i zapłacić a priori za kawę dla biedaka, który być może odwiedzi lokal i o nią poprosi. Cel? Podarować wykluczonym trochę wielkomiejskiego blichtru. Nowość jak nowość, bo gest ten, inaczej zwany okruchami ze stołu pańskiego, to nic innego jak hipsterska wersja talerza dla wędrowca przy wigilijnym stole. Tyle że Wigilia nie jest wystarczająco glamour. Niektórzy co prawda przebąkiwali, że to ściema i nabijanie kasy knajpom, a nie filantropia, ale komentarze kreślone przez redaktorki najważniejszych gazet w kraju i opatrywane kategorycznymi tytułami – vide: „Bronię zawieszonej kawy!” – dawały opór. No bo o czym miałyby wtedy pisać? Choć – z drugiej strony – o czym wtedy pisać miałbym ja? ■
*Dziennikarz, autor blogu MichalZaczynski.com
Dziś nie tyle się doświadcza, ile eksploruje. I z tego, co donoszą media, eksploruje się zupełnie codzienne czynności
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.