Osierocona Francja

Osierocona Francja

Dodano:   /  Zmieniono: 
W kolejnym dniu mistrzostw Francja tylko zremisowała ze Szwajcarią, a Brazylijczycy wymęczyli zwycięstwo z Chorwacją.
Zacznijmy od pierwszego meczu Togo – Korea Południowa. Nie był to oczywiście mecz, który postawiłby w stan ekscytacji piłkarską społeczność całego świata. Grali, nie ukrywajmy, outsiderzy, zwłaszcza Togo, ale mimo wszystko nie nudziłem się tak bardzo oglądając ten mecz, ponieważ Togo pierwsze zdobyło bramkę, więc powstał element dramaturgii. No a potem bardziej doświadczona piłkarsko Korea te swoje dwa gole odwojowała. W przypadku Korei mamy do czynienia, nie tylko z tradycyjnymi cechami tego piłkarstwa, czyli wspaniałą kondycją, szybkością, wybieganiem, zwinnością - są to cechy naturalne - ale daje o sobie znać też dobra szkoła holenderska. Jeżeli chodzi o Togo, to posiada zawodników niezłej klasy, na przykład Adebayora, który nieprzypadkowo gra w Arsenalu Londyn. Pozostali to jednak piłkarska, nikomu nie ujmując, prowincja. Ale podobnie jak Angola imponowali ambicją, wolą walki, sercem do gry. Śmiem twierdzić, że nie zaprezentowali się do tej pory gorzej niż Polska.

Oczywiście pozostałe mecze budziły o wiele większe zainteresowanie.

Mecz Francja-Szwajcaria. Już w trzecim kolejnym spotkaniu między tymi drużynami pada wynik remisowy. Co było charakterystyczne? Po pierwsze, bezradność Francji. Bezradność wielkiej Francji już na kolejnych, drugich mistrzostwach, oczywiście nie przesądzając tego, co będzie później. Dokonałem wyliczeń statystycznych. Wynika z nich, że przynajmniej połowa graczy francuskich, to piłkarze w wieku 33-34 lata. To jest stanowczo za dużo, jak na trudy takiego turnieju. Najwyższa średnia wieku. Tego nie da się wytrzymać, przy tak ogromnych obciążeniach, przy tak wielkich potrzebach. Tu nawet nie chodzi o upał, który panował, bo on w jednakowym stopniu dotyka niemal wszystkich. Przykro było patrzeć na wielkiego Zinedine Zidana – piłkarza niewątpliwie genialnego, który nieuchronnie kończy już karierę. Ten zaiste potężny, broczący potem mężczyzna już nie nadążał za akcjami. A czymś znacznie większym i znacznie bardziej sugestywnym niż jakikolwiek opis tego meczu była scena, kiedy Zidane wykłócał się z Gallasem. A raczej Gallas miał czelność wykłócać się z Zidanem. Taka rzecz była jeszcze do niedawna nie do wyobrażenia. Gallas mógłby co najwyżej sznurować, albo pastować buty Zidanowi i kłaniać się w geście pełnym szacunku. Tymczasem pyskował, niemal jak równy równemu. To pokazuje, ta wymowna, bardzo przejmująca, sugestywna scena, że czasy wielkiego Zizou niestety dobiegły już końca. Można to też powiedzieć o jego kolegach, o Vieirze, Wiltordzie, o Dhorasoo, o Thuramie, nawet o Thierrym Henry – bohaterze sezonu, gwieździe Arsenalu, który grał słabo. Francja nie ma lidera, bo tym liderem, tym przywódcą był przez ostatnie lata znakomity Zidane. Ale kiedy jemu już sił nie starcza, nie staje mu szybkości i kondycji, Francja jest osierocona.

Szwajcarzy natomiast, to nie jest oczywiście wielka drużyna, to nie jest futbol porywający, ale nowe, młode pokolenie, które dzielnie wkroczyło na światowe boiska i świetnie sobie daje radę. Drużyna doskonale zorganizowana, zwarta w obronie, na czele z niezwykle zdolną gwiazdą Arsenalu – Senderosem, dobrze zorganizowana pomoc, groźni napastnicy, zwłaszcza Frei. Także Szwajcaria sprawiła wrażenie solidne, co z naciskiem podkreślam, i właśnie z tą solidnością będzie prawdopodobnie trudnym partnerem dla kolejnych konkurentów. Myślę że, wyjdzie z grupy. A Francję czekają ciężkie czasy, chociaż ma już teraz niepomiernie łatwiejszych przeciwników - Koreę, a zwłaszcza Togo.

No i wreszcie na koniec mecz najbardziej ekscytujący. Mistrzowie Świata – Brazylia i Chorwacja. Brazylia oczywiście potwierdziła swoje aspiracje, czy potwierdziła swoja klasę – trudno powiedzieć. Zaprezentowała grę na tyle skuteczną, by odnieść zwycięstwo. Jej nie chodziło o nic więcej. Stosunkowo mało było tego, co koneserzy określają mianem jogo bonito, czyli pięknej gry. Aczkolwiek brylantowe wstawki Ronaldinho mogły budzić westchnienie uznania. Brazylia miała jeden arcysłaby punkt – Ronaldo! To cień dawnego piłkarza. To nierób, tłusty, gruby, przyciężki, leniwy. Nadawał się do zmiany już po 15 minutach. Było widać, że nie jest w stanie przeprowadzić żadnej sensownej akcji. Wydaje się, że to zmierzch tego wielkiego piłkarza, bo nie wierzę, żeby w ciągu kilku następnych dni zrzucił parę zbędnych kilogramów i zaczął grać jak na Brazylijczyka przystało. To był punkt bardzo słaby. Kolejnym słabym punktem, być może też do wymiany, był w tym meczu stoper Lucio – przyciężki, sztywny, ogrywany parokrotnie. Ale Ronaldinho i świetnie uzupełniający go Kaka, dwaj znakomici, chociaż wiekowi boczni obrońcy Cafu i Roberto Carlos, drugi stoper o wiele solidniejszy Juan, no i nienajgorszy Adriano w przedzie, to wystarczyło na Chorwację. Ale wystarczyło z trudem najwyższym, bo Chorwaci pokazali się z bardzo dobrej strony, jako zespół o dużym sercu, charakterze. Tu nie było w ogóle paniki, przestrachu w oczach, tu nie było padania na kolana przed wielką Brazylią. Była momentami, czy nawet całymi okresami, walka bardzo wyrównana. Dobrze grał weteran Dado Prso, młody Kranjcar – syn trenera pokazał, że jednak jest chłopcem utalentowanym. Świetnie grała chorwacka obrona na czele z Robertem Kovacem i Simunicem. Także Chorwacja nie ma powodów do wstydu. Stoczyła wyrównany bój, uległa drużynie minimalnie lepszej. A co do Brazylii nie koniecznie jestem pewien, że dalej będzie jej tak lekko. Myślę, że z grupy wyjdzie swobodnie, bo i Australia i Japonia, to nie są równorzędni przeciwnicy. Tak naprawdę Brazylia trafi na poważnego przeciwnika w kolejnej turze. Wszystko wskazuje na to, że będą to albo Czechy, albo Włochy. Dopiero wtedy przekonamy się, ile naprawdę Brazylia jest warta.


Czytaj też:
Nieudany debiut Togo
Bezbramkowy remis Francji
Skromne zwycięstwo Brazylijczyków