Spektakl pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu toczy się według dość przewidywalnego scenariusza. Gdy tylko zainteresowanie słabnie, reżyserzy widowiska umiejętnie podsycają zainteresowanie nim.
Nawet pojedynczy odcinek tego serialu potrafi zaskoczyć nieoczekiwanym zwrotem akcji. Weźmy ten niedawny, gdy biskupi oświadczyli, że krzyż powinien jednak trafić do kościoła. Chwilę po tym, pod krzyżem, przed kamerami pojawił się mężczyzna obsadzony w roli umiarkowanego ,,obrońcy’’, który uznał, że należy ,,uszanować wolę pasterzy’’. I drugi, dotychczas obsadzany w roli radykała, tym razem uznał, że krzyż powinien w tej sytuacji zostać sprzed pałacu wyprowadzony jak najszybciej. Już wydawało się, że widowisko zmierzać będzie ku finałowi, gdy przed kamerami pojawiła się pani, obsadzona w roli sześćdziesięcioletniej dziewicy i wygłosiła kwestię, że ,,ten pan jest chyba niewyspany a krzyż pozostanie, póki nie powstanie stosowny pomnik pana prezydenta doktora Lecha Kaczyńskiego i innych ofiar’’.
To oczywiście oznaczało, że ciąg dalszy nastąpi. I faktycznie. W kolejnym, poniedziałkowym odcinku, cała Polska emocjonowała się oświadczeniem ,,obrońców’’ w sprawie oświadczenia biskupów. W ramach kompromisu zażądano ogłoszenia międzynarodowego konkursu na pomnik Lecha Kaczyńskiego i innych ofiar katastrofy, oświadczono też, że krzyż ma pozostać pod pałacem do czasu zbudowania pomnika. Jak widać, nakreślone są już warunki wstępne konkursu i w zasadzie spośród ,,obrońców’’ można już kompletować jury. Myślę, że wybrany zostałby projekt, który nawiązywałby do istniejącego krzyża, tyle że twórczo. Konkretnie - wysokość 45 metrów, szerokość 35 metrów, pomalowany na biało-czerwono a pośrodku portret Lecha Kaczyńskiego, odpowiednio duży, by oddawał wielkość jego osoby i jego prezydentury. Warto jednak zauważyć istotną zmianę w obsadzie głównych ról w serialu. Tym razem postawiono na zawodowca – aktora Mariusza Bulskiego.
Dał się on poznać widzom z całej Polski, mając znaczący wkład w sukces filmu Solidarni 2010, gdzie zagrał rolę jednego z milionów Polaków, wyrażających troskę o kraj. Chrześcijańską miłość bliźniego Bulski wyraził wypowiedzią, zgodnie z którą premier ma krew na rękach. Aktor swoją szansę wykorzystał - dotychczas był mało znany grywając ogony w jakichś serialach, a w jednej chwili zyskał ogólnopolską popularność.
W czasie transmisji z przeniesienia krzyża odgrywał ważną rolę, choć raczej pantomimiczną, gdy wymownymi gestami (co zawodowiec, to zawodowiec) przybyłych do ,,obrony krzyża’’ zachęcał do przełamania barier. W poniedziałek obsadzono go już w roli pierwszoplanowej - to on odczytywał oświadczenie „obrońców krzyża”. Niektórych co prawda może razić pewna nadekspresyjność, zwana przez nieżyczliwych zagrywaniem się, tyle że niestety, by tego uniknąć trzeba by sięgnąć po Andrzeja Chyrę czy Tomasza Kota, a ci się do obrony krzyża nie kwapią. Mimo wszystko Bulski zrobił to, co do niego należało.
W odcinku z Bulskim w roli głównej pojawiła się też nowa bohaterka - młoda niewiasta profesjonalnie przygotowaną do roli - dobra dykcja, niezły fryzjer, dyskretny makijaż. Obsadzony w poprzednim odcinku w roli niewsypanego robił tym razem za statystę i nie wygłosił żadnej kwestii. Za statystę robił także inny modnie przystrzyżony trzydziestolatek, na którego warto zwrócić uwagę, bo niedługo może być o nim głośno. Miałem przyjemność podziwiać jego talent jakiś czas temu pod krzyżem, gdy po uruchomieniu kamery przez reżyserkę Ewę Stankiewicz, kręcącej remake Solidarnych 2010, przez kwadrans był w stanie monologować bez najkrótszej nawet przerwy. Płynnie przechodził od twierdzenia, że ,,był to zamach na 99 %’’ i że „Tusk kryje Ruskich” poprzez to, że „Komorowski to agent”, a „za powodzie odpowiada PO”, do stwierdzenia, że Platforma realizuje ciche ludobójstwo, czego jednym z dowodów jest to, że w Poznaniu PO obcięło środki na leczenie raka. I mógłby pewnie tak nawijać dużo dłużej, gdyby reżyserka nie uznała, że ma dość materiału. Po wszystkim bohater wieczoru oddalił się gdzieś w towarzystwie ekipy filmowej. Można by szyderczo stwierdzić, że poszedł do garderoby, ale raczej tak nie było, bo produkcja jest jednak niskobudżetowa.
Widowisko ,,Obrona krzyża 2010’’ rozwija się w najlepsze, media są zachwycone, publiczność też, bo w sezonie ogórkowym ma widowisko obfitujące w różne atrakcje. A to wierni obrzucą księży monetami; a to pojawi się facet, który chwali się, jaki ma ładny granat; a to inny rzuci słoiczkiem z pracowicie zebranymi fekaliami; a to okaże się, że jeden z głównych obrońców krzyża to ojciec innej polskiej patriotki, która rozsławiła nasz kraj, bijąc seksualny rekord świata; a to głównym przeciwnikiem krzyża okaże się być kuchcik z jakiegoś baru; wreszcie - za bojowników walki z klerykalizmem uchodzą pijani bywalcy knajpy z naprzeciwka. Widowisko nie jest najwyższych lotów, ale sprawdza się znakomicie jako program rozrywkowy.
Jedno mnie tylko zastanawia. Znamy aktorów widowiska – łącznie z profesjonalistami. Nie znamy natomiast autora scenariusza i reżysera, którzy pozostają skromnie w ukryciu. Szkoda, bo chciałbym im pogratulować: pełne zawodowstwo panowie. To duża rzecz, by jednym spektaklem kompromitować prezydenta, rząd, władze stolicy, partię opozycyjną, hierarchów kościelnych i ogół wierzących oraz Polskę w oczach świata. To muszą być absolwenci specjalistycznych uczelni, może nawet zagranicznych. Nawet komuna nie miała takich zdolnych zuchów od widowisk masowych. Skanduje więc: Autor! Autor! Autor!
To oczywiście oznaczało, że ciąg dalszy nastąpi. I faktycznie. W kolejnym, poniedziałkowym odcinku, cała Polska emocjonowała się oświadczeniem ,,obrońców’’ w sprawie oświadczenia biskupów. W ramach kompromisu zażądano ogłoszenia międzynarodowego konkursu na pomnik Lecha Kaczyńskiego i innych ofiar katastrofy, oświadczono też, że krzyż ma pozostać pod pałacem do czasu zbudowania pomnika. Jak widać, nakreślone są już warunki wstępne konkursu i w zasadzie spośród ,,obrońców’’ można już kompletować jury. Myślę, że wybrany zostałby projekt, który nawiązywałby do istniejącego krzyża, tyle że twórczo. Konkretnie - wysokość 45 metrów, szerokość 35 metrów, pomalowany na biało-czerwono a pośrodku portret Lecha Kaczyńskiego, odpowiednio duży, by oddawał wielkość jego osoby i jego prezydentury. Warto jednak zauważyć istotną zmianę w obsadzie głównych ról w serialu. Tym razem postawiono na zawodowca – aktora Mariusza Bulskiego.
Dał się on poznać widzom z całej Polski, mając znaczący wkład w sukces filmu Solidarni 2010, gdzie zagrał rolę jednego z milionów Polaków, wyrażających troskę o kraj. Chrześcijańską miłość bliźniego Bulski wyraził wypowiedzią, zgodnie z którą premier ma krew na rękach. Aktor swoją szansę wykorzystał - dotychczas był mało znany grywając ogony w jakichś serialach, a w jednej chwili zyskał ogólnopolską popularność.
W czasie transmisji z przeniesienia krzyża odgrywał ważną rolę, choć raczej pantomimiczną, gdy wymownymi gestami (co zawodowiec, to zawodowiec) przybyłych do ,,obrony krzyża’’ zachęcał do przełamania barier. W poniedziałek obsadzono go już w roli pierwszoplanowej - to on odczytywał oświadczenie „obrońców krzyża”. Niektórych co prawda może razić pewna nadekspresyjność, zwana przez nieżyczliwych zagrywaniem się, tyle że niestety, by tego uniknąć trzeba by sięgnąć po Andrzeja Chyrę czy Tomasza Kota, a ci się do obrony krzyża nie kwapią. Mimo wszystko Bulski zrobił to, co do niego należało.
W odcinku z Bulskim w roli głównej pojawiła się też nowa bohaterka - młoda niewiasta profesjonalnie przygotowaną do roli - dobra dykcja, niezły fryzjer, dyskretny makijaż. Obsadzony w poprzednim odcinku w roli niewsypanego robił tym razem za statystę i nie wygłosił żadnej kwestii. Za statystę robił także inny modnie przystrzyżony trzydziestolatek, na którego warto zwrócić uwagę, bo niedługo może być o nim głośno. Miałem przyjemność podziwiać jego talent jakiś czas temu pod krzyżem, gdy po uruchomieniu kamery przez reżyserkę Ewę Stankiewicz, kręcącej remake Solidarnych 2010, przez kwadrans był w stanie monologować bez najkrótszej nawet przerwy. Płynnie przechodził od twierdzenia, że ,,był to zamach na 99 %’’ i że „Tusk kryje Ruskich” poprzez to, że „Komorowski to agent”, a „za powodzie odpowiada PO”, do stwierdzenia, że Platforma realizuje ciche ludobójstwo, czego jednym z dowodów jest to, że w Poznaniu PO obcięło środki na leczenie raka. I mógłby pewnie tak nawijać dużo dłużej, gdyby reżyserka nie uznała, że ma dość materiału. Po wszystkim bohater wieczoru oddalił się gdzieś w towarzystwie ekipy filmowej. Można by szyderczo stwierdzić, że poszedł do garderoby, ale raczej tak nie było, bo produkcja jest jednak niskobudżetowa.
Widowisko ,,Obrona krzyża 2010’’ rozwija się w najlepsze, media są zachwycone, publiczność też, bo w sezonie ogórkowym ma widowisko obfitujące w różne atrakcje. A to wierni obrzucą księży monetami; a to pojawi się facet, który chwali się, jaki ma ładny granat; a to inny rzuci słoiczkiem z pracowicie zebranymi fekaliami; a to okaże się, że jeden z głównych obrońców krzyża to ojciec innej polskiej patriotki, która rozsławiła nasz kraj, bijąc seksualny rekord świata; a to głównym przeciwnikiem krzyża okaże się być kuchcik z jakiegoś baru; wreszcie - za bojowników walki z klerykalizmem uchodzą pijani bywalcy knajpy z naprzeciwka. Widowisko nie jest najwyższych lotów, ale sprawdza się znakomicie jako program rozrywkowy.
Jedno mnie tylko zastanawia. Znamy aktorów widowiska – łącznie z profesjonalistami. Nie znamy natomiast autora scenariusza i reżysera, którzy pozostają skromnie w ukryciu. Szkoda, bo chciałbym im pogratulować: pełne zawodowstwo panowie. To duża rzecz, by jednym spektaklem kompromitować prezydenta, rząd, władze stolicy, partię opozycyjną, hierarchów kościelnych i ogół wierzących oraz Polskę w oczach świata. To muszą być absolwenci specjalistycznych uczelni, może nawet zagranicznych. Nawet komuna nie miała takich zdolnych zuchów od widowisk masowych. Skanduje więc: Autor! Autor! Autor!