Wróżka czarodziejka

Wróżka czarodziejka

Dodano:   /  Zmieniono: 
- Nie znam żadnej Matyldy! - powiedział Stasiek. Był wyraźnie rozczarowany.
Trzy lata temu podczas andrzejkowych wróżb byłam szkolną wróżka z magicznym stolikiem. Jedna z zabaw andrzejkowych polegała na kłuciu tekturowego serca. Chłopcy wbijali igły w imiona dziewczyn, a dziewczyny w chłopców.

Pierwsze hormony w klasie buzowały. Marzenia o wielkiej miłości widać było na niektórych twarzach. Zabawa trwała na całego! I wtedy Stasiek trafił szpilką w Matyldę!
...

Dwa miesiące później poznałam niezwykłą kobietę o najpiękniejszych nogach na świecie! Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że miała 49 lat!

Totalne były te nogi: smukłe, gładkie, ciut opalone i bez żadnej skazy! Bez grama celullitu, jednego pękniętego naczynka, a sukienkę miała bardzo krótką! Nie mogłam oderwać wzroku! Nadal nie mogę!

Nogi to nie wszystko! Ten czar, charyzma, piękny uśmiech. Roześmiana, doskonale ubrana... każda kobieta chciałaby wyglądać jak ona!

Spotkałyśmy się przez przypadek. Nie wiedząc o sobie, w jednej sprawie walczyłyśmy o życie naszej chorej na raka przyjaciółki.
Całymi tygodniami i ja, i Marzena szukałyśmy sposobów, żeby pomóc naszej Julce!
Kiedy leczenie chemioterapią było na wyczerpaniu, szukałyśmy pieniędzy na alternatywne leczenie, o którym marzyła Julka.
Chciała polecieć na Sri Lankę, żeby spróbować ostatniej szansy u zielarki. Potrzebne były pieniądze.

Ja robiłam ulotki z prośbą o przekazanie 1 procenta na leczenie Julki, a Marzena (o której nie miałam zielonego pojęcia!) miała je później odebrać z drukarni i do mnie przywieźć! I tak zaczęła się nasza wieloletnia przyjaźń!

- Dzień dobry, mam ulotki z drukarni, mieszkam obok pani, czy mogłabym podjechać na chwilę? - brzmiało pierwsze zdanie z ust Marzeny. Przez telefon.
- Jasne. Zapraszam do Wesołej - odpowiedziałam.

Nasze pierwsze spotkanie było magiczne, choć Marzena mogłaby być moją mamą (gdyby się trochę postarała!) Osiemnaście lat różnicy!

Stałyśmy w holu z ulotkami i gadałyśmy jak najęte. Jakbyśmy się znały od zawsze! Marzena natychmiast poczuła się jak u siebie - prawie zrobiła mi herbatę, a mojego Maćka (seniora) przywitała jak przyjaciela z dzieciństwa, kiedy wrócił z pracy.
Nie mogłyśmy się nacieszyć tamtą chwilą. To była chemia absolutnie wybuchowa!

Wróćmy do Matyldy. Córki Marzeny. Niezwykle wrażliwej, uroczej i prawdziwej dziewczyny.
Tylko mało szczęśliwej z powodu szkoły, do której chodziła. Dla grzecznych dziewczynek, prowadzonej przez siostry.
Nie pamiętam nazwy. To bez znaczenia. Dla mnie każda taka szkoła jest nieżyciowa, sztuczna i prowadzi na manowce!

Tata Matyldy uważał, że tak będzie dla ukochanej córki najlepiej. Matylda była coraz smutniejsza. Powiedziałam Marzenie: musisz zabrać ją od sióstr.

Mąż nie ma nic do gadania skoro odjechał na motorze z poznaną studentką! W kilka tygodni załatwiłyśmy przeniesienie Matyldy do szkoły moich chłopców.

- Chciałem wam przedstawić naszą nową koleżankę - powiedział pan Leszek, wychowawca klasy mojego Staśka.
- Cześć, jestem Matylda!