Łukaszenko jest trochę podobny do Fidela. Oczywiście nie sięga mu do pięt w antyimperialistycznej retoryce, można powiedzieć, że pod tym względem jest strasznie nudny. Lepszy już Robert Mugabe. Ale Łukaszenko, tak jak Fidel, podobnie cieszy się estymą w otaczającym go świecie. W Rosji przeprowadzono badanie z którego wyszło, że wśród przywódców WNP to nasz kołchozowy król jest najpopularniejszy. A sztuka to niełatwa. W szranki stanęli takie persony jak Ilham Alijew z Uzbekistanu (ten co niedawno rozstrzelał prawie tysiąc ludzi za nielegalne protestowanie) i Nursułtan Nazarbajew z Kazachstanu (ten, co już wie, że grudniowe wybory parlamentarne wygra jego córka). I w tym gronie najfajniejszy jest właśnie Łukaszenko. U nas też byłoby podobnie, gdyby były niezależne badania.
Ale tak samo jak Rosjanie skreślali ulubionego Aleksandra Grigoriewicza, tak samo łatwo skreślić go może Władimir Putin. Beż żadnych sentymentów i mrugania niepotrzebnie okiem. I Łukaszenka o tym wie. Dlatego tak bardzo tuli się do Putina. Bowiem prawda jest taka, że Białoruś bez Rosji upadłaby w kilka tygodni. W tym czasie rosyjski prezydent wylansowałby nowego kołchozowego króla, który chętnie rozliczyłby poprzednika. Łukaszenko więc, choć czasem jak to młodszy brat robi psikusy (vide reeksport polskiego mięsa), to tak w ogóle jest grzeczny, tuli się i łasi. Może więc trzeba napisać: Władimirze Władimirowiczu! Czas posłać Aleksandra w kąt.
Grzegorz Sadowski