Wygrali Komorowski, Kaczyński oraz Napieralski. Przegrała Polska.

Wygrali Komorowski, Kaczyński oraz Napieralski. Przegrała Polska.

Dodano:   /  Zmieniono: 
Ponoć wszyscy się cieszą z wyniku wyborów. Bronisław Komorowski bo wygrał, tym bardziej, że jakimś cudem. Jarosław Kaczyński choć przegrał, też wygrał. Wygrał nawet, jak mówią, Grzegorz Napieralski.
Przegrał tylko jakikolwiek projekt reform, by podtrzymać niezłą koniunkturę i uniknąć losu Grecji czy Węgier. Nie żeby kandydaci na prezydenta mieli podawać jakieś recepty. Prezydent nie jest od tego. Tyle, że jak nigdy wezbrała fala demagogii, granice rozsądku ustępowały, niczym podmyte wały przeciwpowodziowe i szeroko rozlały się populistyczne hasła. Niewielkie zwycięstwo Komorowskiego, względny sukces Kaczyńskiego oraz Napieralskiego po tak demagogicznej kampanii będą miały fatalne skutki w obliczu kolejnych wyborów. A przecież 4 kwietnia wieczorem zaczęła się kolejna kampania.

Tak się złożyło, że między jedną turą a drugą wypadł w naszym kraju dzień wolności podatkowej. Oczywiście nie była to żadna okazja dla obydwu kandydatów do zaprezentowania swoich poglądów ten temat, który w normalnym kraju winien być jedną z głównych kwestii wyborczych. Nawet nie ma pewności, czy Komorowski albo Kaczyński mają pojęcie, co to za dzień. Tak na moje oko – nie mają. Nie ma też pewności, czy mają w ogóle pojęcie o podatkach i w ogóle o gospodarce.

Tymczasem podatki (i inne świadczenia na rzecz państwa) u nas powoli, ale systematycznie rosną (stąd dzień wolności podatkowej ciągle się przesuwa), a deficyt budżetowy zwiększa się, chociaż w służbie zdrowia czy szkolnictwie się nie poprawia.
Podczas drugiej debaty telewizyjnej najlepiej wypadł Jarosław Gugała, który próbował nieskutecznie cokolwiek konkretnego wyciągnąć od kandydatów. Na przykład pytał ich, bez efektu, rzecz jasna, dlaczego jak diabeł świeconej wody unikają słowa „prywatyzacja”. Niestety, Gugała nie startował w tych wyborach.

PiS w seksklubie a Kaczyński na czele Polactwa

To, że Kaczyński przesunął się w stronę lewicowo-etatystycznego populizmu nie powinno być zaskoczeniem. I wbrew pozorom, owe pochwały Gierka nie wzięły się li tylko z taktyki przedwyborczej. Znając Kaczyńskiego Gierek mu imponuje – autokratyczny przywódca, pilnujący w miarę samodzielnej pozycji swojego kraju w bloku innych państw, budujący ustrój „sprawiedliwości społecznej”, a przy tym doceniający pewną rolę rolnictwa indywidualnego i indywidualnej przedsiębiorczości, przy całkowitym ignorowaniu elementarnych zasad ekonomii, mający oparcie w wiernym mu aparacie biurokratyczno-partyjnym i kontrolno-policyjnym oraz wsparciu propagandowym posłusznych mu mediów.

Zmiana Kaczyńskiego a i całego tym samym PiS-u jest głębsza i długotrwała. Zwyciężyła opcja „łagodnego” prezesa, który jest „wrażliwy społecznie” – dzisiaj już nie komuna czy postkomuna jest złem a, tfu… liberalizm. Odmieniony prezes jest w stanie się dogadać z każdym (no oczywiście poza PO), nawet z byłymi komunistami, których zresztą już nie ma, a nawet nigdy nie było, gdyż okazuje się, byli to patrioci. To musi być zaprawdę trwała zmiana, skoro nawet Paweł Lisicki, naczelny „Rzeczpospolitej”, która do niedawna była ostoją propisowskich jakobinów, właśnie chwali lifting prezesa i dostrzega nową jakość – zdolność koalicyjną PiS z każdym! Nowy PiS niczym w seksklubie może z każdym nawet z SLD! Oto superpryncypialnie antykomunistyczny Bronisław Wildstein wobec wychwalania Gierka przez prezesa wydobył z siebie jedynie cieniutki głosik sprzeciwu i to już po wyborach, nie odnosząc się zupełnie zresztą do owego wychwalania łagodnego rzekomo traktowania opozycji. Czekam aż Wildstein napisze, że Pyjas zabił się sam. A i Rafał Ziemkiewicz także nie zechciał zauważyć, że Kaczyński stanął po stronie Polactwa i że zamiast IV RP ma zamiar budować PRL-bis. Ale cóż, na tym polega mądrość nowego etapu.

Mądrość nowego etapu dała Kaczyńskiemu bardzo dobry wynik, umocniła się więc opcja lewicowa (Kluzik-Rostkowska, Poncyliusz i całkiem liczna rzesza młodych działaczy) co oznacza, że strategia będzie kontynuowana. Bo przecież niedzielny wieczór wyborczy tyleż był zakończeniem jednej kampanii wyborczej, co rozpoczęciem drugiej – przed jesiennymi wyborami samorządowymi. No a w perspektywie wybory parlamentarne – prawdopodobnie jesienią przyszłego roku a może nawet wcześniej.

Wytyczne do kampanii są już znane – twarde rozliczanie prezydenta (czyli de facto PO i rządu) z obietnic przedwyborczych co oznacza licytowanie się kto jest bardziej „wrażliwy społecznie”. A przy tym PiS będzie miał dodatkowy doping w postaci konkurencji, bo Napieralski wygłosił niemal identyczną deklarację. Oznacza to, że SLD będzie się ścigał się z PiS w populistycznej demagogii. To już mieliśmy i w tej kampanii – a będzie ciąg dalszy aż do wyborów parlamentarnych. Z drugiej strony SLD to cichy sojusznik, a być może i przyszły koalicjant. Taka dla przykładu koalicja medialna sprawdziła się, obydwaj kandydaci na tym zyskali i teraz czeka ich walka z PO o kontrolę nad mediami zwanymi dla żartu publicznymi. Nic tak nie łączy jak wspólny wróg.
Tak więc mamy populistyczną demagogię socjalną ale jest zapowiedziana inna demagogia, tym razem populistyczno-narodowa - szukanie tych prawdziwych winnych katastrofy w Smoleńsku. Począwszy od kampanii przed wyborami do samorządów, rzecz jasna.

Zwycięski pyrrusowski sparaliżowany Tusk

Co na to wszystko PO? Zwycięstwo cieszy ale euforii nie ma. Muszą mieć świadomość, że minimalne zwycięstwo Komorowskiego po populistycznej kampanii jest zwycięstwem pyrrusowym. Tylko naiwni mogą sądzić, że teraz PO zdecyduje się na bolesne, ale niezbędne reformy, bo Komorowski nie będzie ich wetował. Nie będzie nawet miał okazji. Nie będzie żadnych reform.

PO już teraz nie paliła się do nich, bojąc się utraty popularności. Sondaże pokazywały wysokie poparcie dla rządu i premiera, a to upaja niczym trawa podpalana przed Tuska w młodości. Ale nawet reformy niebolesne zakończyły się niczym – przykładem klęska owego „jednego okienka”. Tymczasem liczba urzędników różnego szczebla z roku na rok systematycznie rośnie! Jest ich dzisiaj kilkakrotnie więcej niż w 1989 r.! A przecież walka z komuną odbywała się m.in. pod hasłem mniej biurokracji, mniej wszechobecnego państwa. Zdumiewające, że PO mając w ręku taki atut w postaci owej komisji „przyjazne państwo” pod kierownictwem Janusza Palikota w ogóle tego nie wykorzystała. Opinia publiczna nawet nie wie, co komisja „przyjazne państwo” robi, a jej szef, zamiast uchodzić za pogromcę biurokracji i zbawcę ojczyzny, zdobył wątpliwą sławę jako błazen, dość zresztą mało śmieszny. Odbiurokratyzowanie państwa dałoby PO poparcie o wiele większe niż teraz – wielu przedsiębiorczych, aktywnych ludzi odwraca się od PO, bo mówią, że czują się oszukani. Tyle, że coraz potężniejszy aparat urzędniczy to elektorat PO. To jak się mu narazić? Poza wszystkim, gdzieś te synekury dla wiernych partyjnych towarzyszy muszą być.

Przede wszystkim jednak PO ma za sobą wcześniejsze traumatyczne doświadczenie wyborcze związane z oskarżeniami o liberalizm, czyli bezduszność, a teraz przeżyła powtórkę z rozrywki. Groteskowe sądowe utarczki zakończyły się de facto sukcesem PiS – oto mają na piśmie, że Komorowski odżegnuje się od zgubnych idei, które, jak podkreślał często Kaczyński, „skompromitowały się wszędzie na świecie”. Komorowski, czyli PO. I jak tu teraz wracać do skompromitowanych idei?

Teraz Komorowski a przede wszystkim Tusk będą stąpać jak po polu minowym. Żadnego fałszywego ruchu, który pozwoliłby ich przeciwnikom politycznym oskarżyć ich o owe strasznie zgubne nawyki, odwracanie się od prostego człowieka, pogardzanie Polską B itd. PO sparaliżowane perspektywą przegranej w wyborach samorządowych a potem sejmowych nie zaryzykuje jakichkolwiek reform. Owe chwackie zapowiedzi „okrągłych stołów” w sprawie służby zdrowia staną się areną demagogicznych przepychanek i na tym się skończy. Żadnego likwidowania KRUSu, żadnych cięć w sferze budżetowej. Na rosnący deficyt, który zbliża się do ostrzegawczego progu 55 proc. jedynym lekarstwem okażą się podnoszone podatki. Za rok dzień wolności podatkowej przypadnie gdzieś w okolicach daty bitwy pod Grunwaldem a za dwa lata cudu nad Wisłą. Ale i to nic nie da, bo dać nie może. Drugiego cudu nad Wisłą nie będzie.

4 lipca 2010 to dzień zwycięstwa Komorowskiego, Kaczyńskiego i Napieralskiego, dzień, gdy „wygrała nasza polska demokracja”, jak raczył oświadczyć prezydent-elekt. Tylko Polska przegrała, ot co. Ale dzięki temu spełni się jedna z obietnic przedwyborczych – szybko dogonimy niektóre kraje UE, a najszybciej Grecję.




Ostatnie wpisy

  • "Niezwykle atrakcyjny" 11 listopada8 lis 2011W Warszawie zapowiadają się "atrakcje", jakich chyba nigdy dotąd nie odnotowano przy okazji Narodowego Święta Niepodległości. Szkoda tylko, że w tym zdaniu niezbędny jest cudzysłów.
  • Rozkaz: nie chwalić się11 sie 2011Inauguracja kampanii wyborczej Partii Przewodniej przeszła niezauważona -  afera wyborcza w Wałbrzychu i raport posła Andrzeja Czumy okazały się znacznie bardziej interesujące dla mediów. Na dodatek okazało się, że w czasie kampanii będzie jednak...
  • Kaczyński i pięćset kobiet20 lip 2011Sensacyjna wiadomość całkiem niedawno obiegła kraj - Jarosław Kaczyński, znany z zatwardziałego starokawalerstwa i ogólnej wstrzemięźliwości jeśli chodzi o kobiety, miał się spotkać nie z jedną, ba nawet nie z dwiema, ale od razu z pięciuset...
  • Kolczyk zamiast sierpa9 lip 2011Grzegorz Napieralski w swoim gabinecie zajęty był ważnymi dla partii sprawami - konkretnie ćwiczył przed lusterkiem swoje słynne uśmiechy. Był w tym mistrzem, ale wiedział, że nie wolno absolutnie zaniedbać niczego. Wybory zbliżały się szybkimi...
  • Uratuje nas koniec świata?25 cze 2011Nie tylko nadchodząca wielkimi kroki prezydencja, ale również kilka innych spraw spowodowało, że premier zaprosił do swojego gabinetu ministra Radka (dla przyjaciół Radosława) Sikorskiego. Donald Tusk zaczął od kwestii, która go niezmiernie...