Szef policji i minister Kamiński mieli się tłumaczyć z serii tajemniczych zgonów. Nie pojawili się na posiedzeniu komisji

Szef policji i minister Kamiński mieli się tłumaczyć z serii tajemniczych zgonów. Nie pojawili się na posiedzeniu komisji

Mariusz Kamiński
Mariusz Kamiński Źródło:Newspix.pl / Damian Burzykowski
We wtorek odbyło się posiedzenie sejmowej Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych, która miała zaopiniować wniosek Koalicji Obywatelskiej o pilną informację szefa MSWiA Mariusza Kamińskiego w sprawie tajemniczych zgonów po interwencjach policji na Dolnym Śląsku. Na posiedzeniu nie pojawili się jednak ani Kamiński, ani szef policji. Na sali byli z kolei bliscy ofiar, którzy pokonali setki kilometrów, by spotkać się z przedstawicielami władz.

Przypomnijmy, że sprawa, nad którymi miała debatować komisja dotyczy tajemniczych śmierci po interwencji policji na Dolnym Śląsku. Chodzi o śmierć 34-latka z Lubina i dwa zagadkowe zgony z Wrocławia – 29-latka i 25-letniego Ukraińca. chciała, by szef MSWiA przedstawił pilną informację o wspomnianych zdarzeniach na posiedzeniu Sejmu. By do tego doszło, konieczne było zaopiniowanie wniosku na Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych.

Jak się jednak okazało, choć na posiedzeniu obecne były rodziny zmarłych tragicznie mężczyzn, zabrakło jednak przedstawicieli policji i MSWiA. Posiedzenie zostało ostatecznie zamknięte z powodu nieobecności szefa i ministra Mariusza Kamińskiego.

Oburzenia takim obrotem spraw nie kryli nie tylko politycy opozycji, ale i rodziny zmarłych, które pokonały setki kilometrów, by pojawić się na posiedzeniu. Jak się okazało, na marne. – Spałem godzinę. Jechałem ponad 1200 kilometrów na komisję. To jest jedna wielka komedia, tu nie było z kim rozmawiać – komentował cytowany przez TVN24 Bogdan Sokołowski, ojciec 34-latka z Lubina.

Trzy tajemnicze zgony po policyjnych interwencjach

Zdarzenia, o które chce pytać opozycja, rozegrały się na przełomie lipca i sierpnia. W mediach najszybciej wybrzmiała śmierć 34-letniego Bartosza z Lubina na Dolnym Śląsku, który zmarł po interwencji policji. Służby utrzymują, że 34-latek żył w chwili, kiedy na miejscu wezwania pojawiła się karetka. Innego zdania jest załoga samej karetki, która twierdzi, że przyjechała do martwego pacjenta. Co wydarzyło się wcześniej? Sprawa jest przedmiotem wyjaśnień.

Dwie kolejne sprawy pochodzą już z samego Wrocławia (także Dolny Śląsk). Pierwsza to opisywana przez „Gazetę Wyborczą” śmierć 25-latka z Ukrainy, który mieszkał i pracował w Polsce. Młody mężczyzna miał wracać pijany do domu, kiedy kierowca autobusu wezwał do niego karetkę. Obsługa pogotowia uznała, że mężczyźnie nic nie dolega i skierowała po niego patrol policji, który miał go zawieźć na izbę wytrzeźwień. „Gazeta Wyborcza”, powołując się na monitoring z izby twierdzi, że policjanci i jeden z pracowników izby mieli bić i przyduszać 25-latka aż ten w mękach zmarł.

Ostatnia sprawa dotyczy z kolei 29-letniego Łukasza Ł. „Gazeta Wrocławska” opisała, że do młodego mężczyzny rodzina wezwała służby sama, bo obawiała się, że może on popełnić samobójstwo. Kiedy rodzina usiłowała wejść do mieszkania, Łukasz nie otwierał drzwi, nikogo nie poznawał, był wyraźnie przerażony. Policja wezwała więc posiłki i weszła do mieszkania siłowo. Tu wersje rodziny i policji się różnią. Policja twierdzi, że Łukasz Ł. był agresywny i miał nóż. Z kolei rodzina twierdzi, że przy wejściu do mieszkania rozpylono gaz, a na Łukasza rzucono się z pałkami. 29-latka wyniesiono z mieszkania na noszach, kilka godzin później już nie żył.

Czytaj też:
Wrocław. Zwolniono policjanta, zamieszanego w śmierć 25-latka na izbie wytrzeźwień