Agnieszka Szczepańska, „Wprost”: Bydgoszcz od lat, jak mówi prezydent miasta, Rafał Bruski, jest bezradna wobec skali zanieczyszczeń, powstałych na skutek wieloletniej działalności zakładów chemicznych Zachem. Wskazuje jednak, że rządowa specustawa, dotycząca terenów zdegradowanych, nie rozwiązuje problemu największej w Polsce tykającej bomby ekologicznej?
Jan Szopiński: Z ustawy o samorządzie gminnym wynika jednak, że odpowiedzialność spoczywa na państwie. Stan prawny uniemożliwia miastu zaangażowanie ekonomiczne, co jednak nie zwalnia urzędników od zaangażowania w kwestie dotyczące koordynacji podejmowania działań, interwencji.
Czytaj też:
Katastrofa na Odrze to przy tym „pikuś”. „Toksyczna zupa, która żyje” płynie w stronę Wisły
A jak pan, jako były wiceprezydent Bydgoszczy, ocenia działania miasta w tej sprawie?
Miasto robiło, co mogło w kwestii rozwiązywania tej sytuacji. Sporną sprawą pomiędzy miastem a mieszkańcami były dostawy wody. Miasto na swój koszt zbudowało przyłącze wodne.
Dlaczego, pana zdaniem, najniebezpieczniejsze punkty na „mapie” dawnego Zachemu – kompleks składowisk odpadów niebezpiecznych „Zielona” – od lat nie jest zabezpieczony, a na jego teren bez problemu może wejść każdy?
W tej sprawie proszę pytać służby i polityków PiS odpowiedzialnych za tę sprawę.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.