Godzina „W” po latach

Godzina „W” po latach

Pierwszy dzień Powstania Warszawskiego. Patrol porucznika Stanisława Jankowskiego ps. Agaton (idzie pierwszy) z batalionu Pięść na pl. Kazimierza Wielkiego w drodze do Śródmieścia
Pierwszy dzień Powstania Warszawskiego. Patrol porucznika Stanisława Jankowskiego ps. Agaton (idzie pierwszy) z batalionu Pięść na pl. Kazimierza Wielkiego w drodze do Śródmieścia Źródło:PAP / Alamy
Znów syreny przypomną, o siedemnastej. Będziemy ich słuchać w postawie zasadniczej. Czcząc przeszłość i pamiętając, że co było dawno, do dziś nie wyblakło. W pamięci setek tysięcy ludzi, w kronikach rodzinnych, w demografii – nie tylko warszawskiej.

Ofiary to przecież luki pokoleniowe – zginęli ludzie młodzi, bez następców. Wielu bohaterów tamtych dni wojna rozrzuciła po świecie. Pamięć pozostała polska, ale paszporty często inne, a groby – gdzieś tam, za granicą. Wyrwy w rodzinach nie znikną nigdy. Są i zostaną nawet dla tych, których wtedy nie było na świecie.

Nadzieje

Słowa nie pędzel, całego obrazu, ze wszystkimi detalami i subtelnościami, nie namalują, nastroju nie opiszą. Poczynając od interpretacji rozkazu o rozpoczęciu walki. Tego, który dotarł do Londynu po kilkunastu godzinach od strzałów. Wcześniejsze i późniejsze depesze wyrażały nadzieję, że Powstańcy nie będą sami, że spadochronowa brygada Sosabowskiego, sformowana i wyszkolona z myślą o walkach w ojczyźnie, pojawi się w Warszawie…

Od razu pierwszy lodowaty prysznic. Trzeba było podjąć bój o miejsce lądowania – lotnisko na Okęciu. Bez szansy na sukces, za cenę śmierci wielu młodych ludzi.

Owszem, był wielki wysiłek lotnictwa alianckiego, załóg polskich, ale z ogromnymi stratami. „Z Włoch i Wielkiej Brytanii wyleciało do Warszawy łącznie 306 samolotów, a utracono ich 41” – pisał Norman Davies. Duża część transportowanego wsparcia wpadała w ręce okupanta.

I prędko rozwiała się nadzieja, że front wschodni szybko obejmie Warszawę, a nie stanie na praskim brzegu Wisły. Sami Powstańcy nie mieli szansy i mogli tylko przegrać ten bój o wyzwolenie.

Powstanie Warszawskie: 28 sierpnia gmach Prudentialu został trafiony przez 2-tonowych pocisk z moździerza Karl Gerät. Widok z dachu domu przy ul. Kopernika 28

Rachunki powstańcze

Tu przeskok do bilansu końcowego. Mimo że w układzie światowym wróg już wojnę przegrywał, ale był wciąż przecież silny, zorganizowany, wyposażony w sprzęt wojenny. Powstańcy mieli siłę woli, pasję, patriotyzm. A możliwości?

Odwołanie do dokumentu (bilans dowodzącego zagładą powstania von dem Bacha o broni, którą złożyli kapitulujący powstańcy):

„Karabinów 2464, karabinów automatycznych 45, pistoletów 905, pistoletów maszynowych 998, RKM-ów 257, CKM-ów 32, granatników 103, rusznic ppanc 157, dział ppanc. 8, dział –1, miotaczy płomieni 3 itd”.; do tego amunicja i materiały wybuchowe w bardzo skromnej ilości. I wyrażone oczekiwanie, że w opuszczonym przez powstańców kotle są jeszcze trzy składy, więc suma „zdobyczy” wzrośnie.

Skąd takie oczekiwania? Bo jak inaczej wytłumaczyć, że tak skromnie uzbrojona armia powstańcza przez 63 dni i noce stawiała opór supernowoczesnej machinie wojennej? Z czołgami, pociągiem pancernym, artylerią wszelkich kalibrów – działem 600 mm włącznie (pocisk o wadze prawie 2200 kg), z bezzałogowymi tankietkami Goliath i Tajfun – te drugie do eksplozji w kanałach, z bogactwem amunicji. Z pełnym zaopatrzeniem. Z lotnictwem – ponad 2600 lotów bojowych i 1580 ton bomb różnych kalibrów zrzuconych na walczącą Warszawę. Lotów bojowych? Raczej egzekucji z powietrza, bo czym mogli walczyć z samolotami powstańcy.

W sieci są dwa zdjęcia, które można traktować jako symbole. Pierwsze z wolskiego Parku Sowińskiego. Gigantyczny, ponad 120-tonowy, moździerz i ogromne pociski, które niszczyły Stare Miasto i Śródmieście. I druga fotografia – pocisk wybucha na dawnym Prudentialu (wtedy plac Napoleona). Dym, ogień, ale najwyższy wówczas budynek stolicy nadal stoi, niczym symbol wytrwałości i woli walki.

A na początku było tak – czytamy na stronach IPN:

„1 sierpnia 1944 r. do dyspozycji żołnierzy było tylko 2500 pistoletów, 1475 karabinów, 420 pistoletów maszynowych, 94 ręczne karabiny maszynowe, 20 ciężkich karabinów maszynowych. Posiadano także broń produkowaną przez AK we własnym zakresie: miotacze ognia, butelki zapalające, pistolety „błyskawice”, granaty („sidolówki” i „filipinki”). A wszystko w liczbie pozwalającej na uzbrojenie zaledwie kilku tysięcy, a nie ponad dwudziestu tysięcy ludzi”.

Chętnych do walki masa, broni mało. Do tego wcześniej sporo tej zachomikowanej wywieziono za Warszawę.

Jak podsumowuje IPN: „Szacuje się, że dzienny stan powstańczych wojsk wynosił od 25 tys. do 28 tys. osób. Pomimo dużych strat w szeregi powstańcze nieustająco wstępowali nowi ochotnicy. W trakcie prac nad „Wielką ilustrowaną encyklopedią powstania warszawskiego” zebrano informacje o 48 183 osobach, które zostały zidentyfikowane jako żołnierze powstania. Nie wszyscy walczyli jednak równocześnie. Oprócz mężczyzn w powstaniu uczestniczyły także kobiety, które stanowiły 14 proc. żołnierzy”.

Potem w obozie jenieckim Oberlangen podjazd pancerniaków gen. Maczka wyzwolił prawie 1300 kobiet – żołnierzy.

Walczyła młodość

Najmłodszy uczestnik walk miał się urodzić w roku 1934. Historycy wyliczyli, że 65 proc. Powstańców miało mniej niż 25 lat! Brakowało broni, chętnych do walki – nigdy. Zawsze było ich więcej niż pistoletów i filipinek – granatów powstańczej produkcji.

W czasie Powstania Warszawskiego związek małżeński zawarło 256 par. Wśród nich byli m.in. Jan Wuttke „Czarny Jaś” i Irena Kowalska „Irka”, Jerzy Zborowski „Jeremi” i Janina Trojanowska „Nina”, Beata Branicka „Ata”, córka hrabiego Branickiego z Wilanowa, i Leszek Rybiński „Pat”, Jan Nowak-Jeziorański i Jadwiga Wolska „Greta”oraz Alicja Treutler „Jarmuż” i Bolesław Biega „Pałąk”.

„Byliśmy za młodzi, żeby się bać” – podsumowała po latach młodziutka w sierpniu 1944 r. dziewczyna.

W czasie Powstania Warszawskiego związek małżeński zawarło 256 par. Wśród nich byli m.in. Jan Wuttke „Czarny Jaś” i Irena Kowalska „Irka”, Jerzy Zborowski „Jeremi” i Janina Trojanowska „Nina”, Beata Branicka „Ata”, córka hrabiego Branickiego z Wilanowa, i Leszek Rybiński „Pat”, Jan Nowak-Jeziorański i Jadwiga Wolska „Greta”oraz Alicja Treutler „Jarmuż” i Bolesław Biega „Pałąk”.

Każdy dzień niósł przykłady niezwykłej odwagi oraz poświęcenia. Prawie dzieci dokonywały czynów niebywałych. Jak 14-letni wtedy Stanisław Schoen-Wolski, który granatem unieszkodliwił karabin maszynowy na Dolnej róg Konduktorskiej, za co został odznaczony srebrem Virtuti Militari. Potem uciekł z obozu jenieckiego, walczył w dywizji maczkowskiej. Po latach znany dziennikarz.

Inny ze znanych potem dziennikarzy, niedawno zmarły Zygmunt Głuszek, historyk AK, a w sierpniu młodziutki harcerz, dwukrotnie przeprawiał się z meldunkiem przez Wisłę. Rzekę, która pod ostrzałem wroga pochłonęła kilkaset istnień kościuszkowców próbujących przyjść Powstaniu z odsieczą. A on przepłynął, i jeszcze wrócił.

Powstańcze zwycięstwa

Żeby walczyć, trzeba mieć prąd; żeby był – trzeba go wytworzyć, a wcześniej zapanować nad obiektem i urządzeniami. Tak jak to się stało na Powiślu, gdzie załoga Elektrowni Miejskiej po walkach pierwszego i drugiego dnia powstania opanowała zakład. Zdobycie Elektrowni Miejskiej, która dostarczała prąd powstaniu do 4 września, było jednym z ważniejszych sukcesów militarnych powstania.

Bój o „PASTĘ” na Zielnej, jeden z nielicznych zwycięskich. Ośmiopiętrowa PAST-a była przed wojną drugim po Prudentialu najwyższym budynkiem w Warszawie. Powstańcy kilkakrotnie od początku powstania podejmowali próby zdobycia gmachu obsadzonego przez Niemców. Udało się 20 sierpnia. Aby pokonać niemiecką załogę, kilkakrotnie podpalali budynek za pomocą miotaczy ognia zrobionych ze strażackich motopomp i dokonywali wyłomów w ścianach za pomocą ładunków wybuchowych.

„Motorowa pompa zaczęła działać i wlała ciągu minuty 1000 litrów mieszanki (ropy i benzyny) na pierwsze piętro gmachu” – pisał Henryk „Leliwa” Roycewicz, który dowodził szturmującym gmach batalionem „Kiliński”, przed wojną wspaniały jeździec, medalista olimpijski berlińskich igrzysk 1936 r. Mieszankę zapalono pociskiem PIAT, ale Niemcom udało się pożar ugasić. „Żeby zniszczyć niemiecką załogę także na drugim piętrze, zostało wpompowane nowe 1000 litrów mieszanki i gmach zaczął się palić jak pochodnia”. Zdobyty po ciężkich walkach budynek pozostał w polskich rękach do końca powstania. „Wzięliśmy 115 jeńców i dużo broni, która była nam bardzo potrzebna” – wspominał „Leliwa”.

Powstanie Warszawskie – „Ziu” niemiecki moździerz dużego kalibru typu „Karl” w czasie ostrzału Starego Miasta z Parku Sowińskiego na Woli

Zbrodniarze i grabieżcy

Wróg był zbrodniczo bezwzględny. Zachowały się notatki Reichsführera SS Heinricha Himmlera, który relacjonuje rozkaz Hitlera: „Każdego mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców, Warszawa ma być zrównana z ziemią i w ten sposób ma być stworzony zastraszający przykład dla całej Europy”.

Rozkaz sumiennie wykonywano aż do 17 stycznia 1945, zmieniając miasto w gruzy. Ogniem, trotylem. Padło również inne polecenie. Jak mówił przesłuchiwany w Norymberdze von dem Bach: „Po kapitulacji Główna Kwatera Führera wydała odpowiednim placówkom drugi rozkaz. Z Warszawy należy wszystko zabrać (…)”.

Miasto grabiono do cna, co zostało skrupulatnie odnotowane. Z raportu miesięcznego 1.11-30.11.1944 gubernatora dystryktu Warszawa na ręce generalnego gubernatora Hansa Franka:

„Przede wszystkim zajęto się wywiezieniem mienia z poszczególnych dzielnic (…). Dzięki zwiększonej możliwości kolejowego transportu towarowego w okresie sprawozdawczym wyekspediowano 1528 wagonów. Do tego doliczyć należy dalsze 23 wagony (…). Rozpoczęto także wywóz dóbr kulturalnych. Do tej pory wywieziono 5 wagonów muzealiów, 5 wagonów wartościowych książek i 7 wagonów archiwaliów”.

Łącznie Wehrmacht, SS oraz cywilna administracja wywiozły z Warszawy 45 tys. wagonów łupów (dane z suplementu do wydania polskiego „Powstanie warszawskie 1944” Hannsa von Krannhalsa).

Historia zapamiętała też taką rozmowę, zapisaną w załączniku rozmów telefonicznych do Dziennika Wojennego 9 Armii:

„Dowódca 9. Armii gen. Nikolaus von Vormann: – Jaka sytuacja?

Gen. Heinz Reinefarth: – Powoli. Co mam robić z cywilami. Mam mniej amunicji niż cywilów”.

Było to 5 sierpnia, gdy Niemcy zaczęli przebijanie arterii komunikacyjnych przez Wolę, a potem też Ochotę.

Przebijanie? To złe słowo. To nie tylko była walka z powstańcami, ale w pierwszym rzędzie masowe mordowanie ludności cywilnej, bez względu na wiek i płeć, od dziadków po wnuków. W pierwszych dwóch dniach od rozpoczęcia tej akcji ofiarą padło minimum 20 tys. mieszkańców Woli. Nie oszczędzano nawet szpitali. A Reinefarth, dowódca oddziałów, które mordowały na Woli, nie został nigdy ukarany. Spokojnie, żyjąc dostatnio, dotrwał emerytury jako szanowany eksburmistrz miasta na wyspie Sylt. Bo „tylko wykonywał rozkazy”…

Z powstańczych wspomnień żołnierzy „Zośki” i „Parasola” (Aleksander Kamiński „Zośka i Parasol”) o Szpitalu Wolskim:

„SS-mani wpadli do szpitala i wyprowadzili na dziedziniec personel lekarski oraz pielęgniarki i wszystkich pomordowali. Dyrektor szpitala, doktor Piasecki, miał na sobie rękawiczki operacyjne i fartuch gumowy, oderwano go od przeprowadzanej operacji. Potem wypędzali z sal chorych i rannych mogących się poruszać i mordowali bezgłośnie. Tylko niektórym udało się schronić lub zbiec. Także część tych, co się nie mogli ruszać, pozabijano w łóżkach”.

Te zdjęcia pokazywała Polska Kronika Filmowa. Długa kolumna ciężarówek, na nich trumny, asysta wojskowa, prochy ofiar Reinefartha i innych zbrodniarzy jadą na Wolę, na otwarty 25 listopada 1945 r. Cmentarz Powstańców Warszawy. Kurhan usypany z ludzkich prochów: ponad 100 tys. cywilnych mieszkańców i Powstańców. Zostali bohaterami. Historii, Warszawy i Polski.

Źródło: Wprost