5 lipca będzie normalny dzień

5 lipca będzie normalny dzień

Dodano:   /  Zmieniono: 
Już tylko godziny dzielą nas od chwili gdy, mocą obowiązującego prawa, przestaniemy publicznie mówić o polityce. W czasie ciszy wyborczej każdy z nas będzie musiał podjąć ostateczną decyzję: Bronisław Komorowski, czy Jarosław Kaczyński. Dwaj kandydaci, dwie główne partie, dwie różne wizje Polski. Czekając z wypiekami na twarzy na wyniki wyborów, nie zapominajmy jednak, że niezależnie od rozstrzygnięcia – nie czeka nas armageddon.
Tuż przed ciszą wyborczą zazwyczaj apeluje się do wyborców o to, by niezależnie od swoich sympatii politycznych poszli do urn i skorzystali z demokratycznego przywileju jakim jest udział w wolnych i demokratycznych wyborach. Ja jednak nie zamierzam o to apelować, pamiętając o tym, że prawo do udziału w wyborach jest przywilejem, ale nie obowiązkiem obywatelskim. Przyznam szczerze – marzy mi się, by do urn poszło 100 procent wyborców – ci którzy nie chcą wybierać między Komorowskim i Kaczyńskim mogą przecież oddać nieważny głos. Marzy mi się stuprocentowa frekwencja, bo jestem świadom, że wielu moich rodaków poświęciło całe życie temu, abyśmy w takich wyborach mogli uczestniczyć i wydaje mi się, że pięć minut poświęconych na oddanie głosu nie jest wobec ich poświęcenia jakąś szczególnie wielką ofiarą. Ale jestem świadom, że część wyborców 4 lipca nie znajdzie czasu na głosowanie. To jest ich prawo.

Ja chciałbym zaapelować o coś innego. Konflikt polityczny jaki targa Polską przez ostatnie pięć lat sprawia, że każde kolejne wybory zyskują coraz bardziej manichejski wybór. Wyborcy idą do urn pod hasłem „dziś nasz tryumf, albo zgon" – bo zwycięstwo drugiej strony, tych szkaradnych „onych" postrzegane jest nie jako wybór innej opcji politycznej, ale jako katastrofa dla kraju porównywalna z wojną, zarazą, albo kolejnym rozbiorem Polski. Fani Komorowskiego zapowiadają emigrację w przypadku wygranej prezesa PiS, a wyborcy Kaczyńskiego wieszczą kolejny rozbiór Polski, jeśli wygra Komorowski. Można by odnieść wrażenie, że czekają nas nie wybory prezydenckie, ale kolejna walka o zachowanie narodowego bytu. A to nieprawda.

Dlatego chciałbym zaapelować, aby każdy – niezależnie od tego, czy całym sercem popiera Kaczyńskiego, czy Komorowskiego, potraktował wynik tych wyborów tak jak na to te wybory zasługują. Czyli jako normalne, demokratyczne rozstrzygnięcie – a nie koniec świata. Jeśli wygra Bronisław Komorowski to naprawdę nie oznacza, że zwolennicy PiS będą musieli uciekać do lasu i rozpoczynać partyzancką walkę z reżimem PO. Jeśli wygra Jarosław Kaczyński to naprawdę nie będzie tak, że już następnego dnia pod naszymi drzwiami czyhać będzie brygada CBA. Nie dajmy się zwariować.

Pamiętajmy o tym, że niezależnie od tego czy prezydentem zostanie Jarosław Kaczyński, czy Bronisław Komorowski 5 lipca będzie normalny dzień. Polska wciąż będzie miała te same kłopoty i te same sukcesy. Oczywiście inaczej z bolączkami naszego kraju chce walczyć prezes PiS, a inaczej kandydat PO – ale, o czym nie powinniśmy zapominać, obaj chcą dobra Polski takiego, jakim je rozumieją. I każdy z nich będzie prezydentem Polaków. Wszystkich. A jeśli uznamy, że jest złym prezydentem to za pięć lat pokażemy mu czerwoną kartkę. Demokracja w ten sposób pozwala nam uczyć się na błędach.

Jeśli nasz faworyt przegra nie musimy emigrować. Nie musimy rozpoczynać powstania. Musimy po prostu dalej żyć, pracować i budować Polskę. Bo zgoda buduje. A Polska jest najważniejsza.