Przypadek Marka M., ornitologa, który chciał latać

Przypadek Marka M., ornitologa, który chciał latać

Dodano:   /  Zmieniono: 
Niektórzy twierdzą, że Prawem i Sprawiedliwością nie rządzi sam Jarosław Kaczyński, ale polityczna sekta, której on jest przywódcą. Określa się ją mianem talibów, a nawet eunuchów, oczywiście intelektualnych, jak to swego czasu uczynił Ludwik Dorn. Jarosław Kaczyński jest w niej uważany jest za proroka (zresztą także przez dużą część społeczeństwa, co jest zastanawiające, jeśli na zimno przeanalizować dokonania Kaczyńskiego. Jego kariera polityczna to przecież pasmo porażek politycznych i wyborczych, wzbogaconych kilkoma sukcesami.
Takie środowisko ma to do siebie, że jest hermetyczne, nie znosi krytyki i nie dopuszcza obcych. Jednym z nielicznych, którym się to ostatnimi laty udało, był politolog z Uniwersytetu Śląskiego, Marek Migalski, obecnie europoseł. Migalski, w przeciwieństwie do innych pozyskanych przez PiS, sam wskoczył do politycznego wehikułu Kaczyńskiego i został - warunkowo - zaakceptowany.

W swojej kampanii Migalski wyborczej  żartował, że tak jak ornitolog, zajmujący się ptakami, marzy, aby kiedyś stać się ptakiem, tak politologowi nie można odbierać marzeń o staniu się politykiem...

Migalski po wyborach przez wiele miesięcy postrzegany był, zarówno wewnątrz partii, jak i przez obserwatorów z zewnątrz, jako nowa twarz PiS, ktoś, kto mógłby przyciągnąć do tej formacji młodych ideowych wykształconych ludzi. Byli nawet tacy, którzy twierdzili, że Migalski to poważny kandydat do przywództwa w tej partii, a może nawet kandydat na prezydenta. Tak, te słowa wypowiedział sam  samego Jarosław Kaczyński! Ale tak naprawdę Migalski był ciałem obcym. I w dodatku pogubił się, stając się po trosze politycznym celebrytą, a po trosze prześmiewcą nie unikającym ostrych sformułowań, czego dowodem jest jego blog polityczny.

Jednak po tegorocznych wyborach prezydenckich (w których brał aktywny udział, jako konsultant sztabu wyborczego), Migalski kilkakrotnie pozwolił sobie na ostrą, ale wcale nie nadmiernie, krytykę PIS-u, a nawet nie samego Kaczyńskiego. Skrytykował odsunięcie ludzi, którzy byli autorami wysokiego wyniku wyborczego i powrót do dawnej retoryki. Nie podoba mu się pozostawienie elektoratu centrowego, inteligenckiego, brak realnej krytyki poczynań rządu i Platformy Obywatelskiej, i nadmierne skupienie się na sprawie katastrofy smoleńskiej. Migalski, nie krępowany  formalnym związkiem z partią, wrócił do tego, co robił wcześniej, czyli do krytycznej analizy politologicznej. Ale to nie z PiS, to nie z Jarosławem Kaczyńskim.

W odpowiedzi Jarosław Kaczyński „strzelił grubym śrutem z dwururki",  przypominając Migalskiemu, że to dzięki PiS-owi, który umieścił go na liście wyborczej, mógł wznieść się na wyżyny polityki. Tak więc jego krytyka wobec partii to "niegodne" zachowanie. W oczach sekty i jej przywódcy Migalski popełnił zbrodnię, której nie można zostawić bez kary - podważył jego nieomylność, zanegował pryncypia władzy Kaczyńskiego i linię partii.

Co może zrobić teraz pan doktor Migalski? Może położyć uszy po sobie, zamilknąć na czas jakiś, chyłkiem, przez poufnych poprosić o audiencję, ukorzyć się i powrócić do chwalenia prezesa. Ale może też odciąć się całkowicie od PiS (przez cztery lata ma zapewnioną „posadę" w PE) i spróbować rozpocząć samodzielną karierę polityczną, ale to bardzo trudne, jeśli nie niemożliwe. Może też po prostu rzucić tę ohydną politykę i wrócić do nauki, ale na to zapewne nie pozwoli mu temperament.

Pewne jest jedno, że lot naszego politycznego ornitologa został dość brutalnie zakłócony.