Czas na nowe partie?

Czas na nowe partie?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nie wiem dokładnie, ile partii politycznych działa w Polsce, ale jak sądzę, jest ich dużo więcej, niż się przypuszcza. Znaczących, mających szanse wejść do Sejmu, lub do sejmików wojewódzkich jest jednak najwyżej dziesięć.
W Polsce, w ciągu ostatniej dekady nie powstała żadna poważna formacja budowana praktycznie od zera. Partia Kobiet, choć teoretycznie mogłaby liczyć na poparcie połowy potencjalnych wyborców, istniała tylko w mediach. Nie udało się jej zbudować ogólnopolskich struktur. Teraz jest zapraszana do współpracy przez lewicę, ale raczej tylko kurtuazyjnie, bo znacznie tej formacji jest żadne. Libertas, pierwsza partia paneuropejska, poniosła klęskę w ubiegłym roku. Trudno ją zresztą nazwać partią, ponieważ w jej skład weszły różnego rodzaju „zmiotki" polityczne z formacji katolicko-endeckich.

Zarówno Prawo i Sprawiedliwość, jak Platforma Obywatelska nie były partiami nowymi nawet w 2001 roku. Pierwsza jest kontynuatorką Porozumienia Centrum, druga - ma korzenie w Unii Wolności i KLD. Jednak tak się złożyło, że obie odnosząc się do spuścizny „Solidarności" w tej chwili zagospodarowują 75 procent aktywnego w wyborach elektoratu. Obie partie są tak naprawdę konglomeratami politycznymi, a nie partiami idei. Obie - co słusznie zauważył ostatnio politolog dr Rafał Matyja - pozbawione są ideowej tożsamości i w zależności do potrzeb mogą być i lewicowe, i prawicowe. Ich głównym zadaniem jest pozyskiwanie wyborców, którzy mogą im zapewnić władzę. N ie interesuje ich strategia rządzenia, czy realne rozwiązywanie problemów.

Od pewnego czasu widać jednak kiełkowanie nowych sił politycznych, które rozbiją istniejący układ sejmowych sił. Reaktywacja Stronnictwa Demokratycznego, realizowana przez Pawła Piskorskiego w związku z kampanią wyborczą Andrzeja Olechowskiego nie udała się za bardzo. Ale kolejne inicjatywy mogą przynieść niespodziewane efekty. Ruchy frakcyjne w Prawie i Sprawiedliwości, szybko i brutalnie pacyfikowane przez Jarosława Kaczyńskiego, odbudowują wprawdzie spójność i homogeniczność partii, ale jednocześnie osłabiają jej pozycję na scenie politycznej. Jeżeli dojdzie do sytuacji, w której PiS straci pozycję drugiej partii w Polsce, działacze tak zwanego skrzydła liberalnego mogą odejść z ugrupowania i pokusić się o budowę nowej formacji. I nie dotyczy to wcale kilku, znanych medialnie osób, ale dużo większej grupy – i posłów, i działaczy samorządowych, dla których szaleńcza polityka rewanżu za „zbrodnię smoleńską" jest nie do przyjęcia. Sądzę, że momentem narodzin takiego ruchu mogą być wybory samorządowe, które, dziś wszystko na to wskazuje, znów zakończą się porażką PiS. Taka konserwatywna, ale liberalna i „świeża” formacja odnowionej prawicy mogłaby liczyć nawet na 10 procent poparcia. Kluczowe znaczenie miałaby tu przychylność mediów – każda secesja spod skrzydeł Jarosława Kaczyńskiego wywołałaby aplauz dziennikarzy szeroko rozumianego mainstreamu.

Z drugiej strony mamy Janusza Palikota, który doskonale czuje wiatr zmian społecznych. Głęboki podział społeczeństwa, uchodzącego dotąd za konserwatywne i zachowawcze w sferach obyczajowych, spadek autorytetu Kościoła, otwarte i coraz ostrzejsze dyskusje o sprawach światopoglądowych i dotykających materii życia osobistego obywateli (ustawa antyaborcyjna, regulacje prawne in vitro, sprawy mniejszości seksualnych) każą mu postawić wniosek, że polskie społeczeństwo szuka formacji bardziej liberalnej niż Platforma Obywatelska. Palikot chyba po raz pierwszy nie gra tylko na siebie i swoją pozycję w Platformie Obywatelskiej, ponieważ doskonale wie, że nie mieści się już w żadnym ośrodku PO. Przewartościowanie jego pozycji w Platformie, ale także dużo ważniejsze odczytanie zmian zachodzących w społeczeństwie, może go pchnąć do powołania nowej formacji politycznej. Ruch tworzony przez Palikota niekoniecznie musi być li tylko politycznym happeningiem. To może być początek nowego, poważnego ruchu politycznego.

W Polsce umarł już podział na postkomunistów i postsolidarnościowców. Po wyborach w roku 2007 umarł podział na Polskę „solidarną" i „liberalną”. Politycy z obozu „S” powoli schodzą ze sceny politycznej. Również lewica, zgodnie z deklaracjami Grzegorza Napieralskiego, odcina się od długiej pępowiny czasów PRL. Wzorce polityki zachodnioeuropejskiej, z ich budowanymi od dziesięcioleci programami, nie dają się w Polsce zaszczepić wprost. Polska prawica jest w rozsypce, a lewica dalej szuka tożsamości. Wydaje się, że obecne dziesięciolecie może być przełomowe i  może się okazać, że za dziesięć lat kart nie będą już rozdawać ani PO, ani PiS, ani dzisiejsza lewica. Potrzeba tylko determinacji tych, którzy zobaczą szansę zbudowania nowych formacji.

Polski wyborca jest już zmęczony trwającym od lat konfliktem pomiędzy PO i PiS, walką na noże miedzy Jarosławem Kaczyńskim i Donaldem Tuskiem. Obie formacje nie spełniają potrzeb i wymagań ponad połowy wyborców. Obie partie porzuciły już nawet pozory walki o idee. I dlatego Polacy, którzy są jednocześnie liberałami, ale jednocześnie szukają wsparcia socjalnego, są katolikami, ale coraz powszechniej opowiadają się za liberalizacją ustawy antyaborcyjnej i za metodą in vitro, będą się rozglądać za kimś, kto będzie czymś więcej niż „mniejszym złem"