Smoleńskie paliwo polityczne

Smoleńskie paliwo polityczne

Dodano:   /  Zmieniono: 
Medialnym hitem weekendu stał się artykuł Bogdana Wróblewskiego z "Gazety Wyborczej", który ujawnił, że zgodnie z zapisami z jednej z czarnych skrzynek Tu 154M, pierwszy pilot kpt. Arkadiusz Protasiuk na 22 sekundy przed katastrofą zgłosił, że odchodzi na drugi krąg, a 8 sekund później drugi pilot, mjr. Robert Grzywna to potwierdził. Tego pierwszego zgłoszenia w raporcie MAK nie ma.
Informacja ta stała się natychmiast wdzięcznym tematem dla politycznych spekulacji o nieczystych intencjach Rosjan, oskarżeń o ukrywanie niewygodnych faktów, ba – dla niektórych (vide Marcin Dubieniecki) – jest to dobry powód, aby przypomnieć, że badająca sprawę prokuratura wciąż nie wyklucza iż w Smoleńsku mogło dojść do zamachu na prezydencki samolot. Jeśli jednak spojrzymy na tę informację chłodnym okiem, a dodatkowo posłuchamy opinii fachowców w dziedzinie lotnictwa, to tak naprawdę informacja ta jest potwierdzeniem faktu, iż polska załoga popełniła przy lądowaniu niemal wszystkie błędy, jakie mogła popełnić.

Komenda wydana przez kpt. Protasiuka na 22 sekundy przed katastrofą nie tłumaczy bowiem wcale tego, dlaczego pilot we mgle podjął decyzję o lądowaniu. Nie tłumaczy tego, dlaczego kilka minut wcześniej pilot ustawił system autopilota i automatycznego ciągu, który miał – w wypadku gdyby na 100 metrach ziemi nie było widać - automatycznie skierować samolot na tzw. drugi krąg. Tego ostatniego autopilot nie mógł zrobić, ponieważ system ten, aby zadziałać wymaga obecności na lotnisku innego systemu – ILS – a tego w Smoleńsku nie było. Zapis z czarnych skrzynek nie tłumaczy też dlaczego w ciągu ośmiu sekund pilot nie podjął samodzielnie decyzji o zwiększeniu ciągu i ściągnięciu wolantu. Nie tłumaczy, dlaczego wcześniej zbliżał się do ziemi pod zbyt dużym kątem - i korzystał przy tym z wysokościomierza radiowego, a nie barycznego, wyskalowanego dla poziomu lotniska. Tak naprawdę nie tłumaczy więc niczego.

Zostawmy jednak kwestie proceduralne i techniczne - od zbadania ich jest w końcu państwowa komisja kierowana przez ministra Jerzego Millera. Nie sposób jednak nie zauważyć, że każda wątpliwość, przeciek, czy pojawienie się nowego faktu związanego z katastrofą smoleńską, stają się automatycznie paliwem politycznym. W ubiegłym tygodniu paliwo to posłużyło do ataku na rząd Donalda Tuska. Premiera oskarżono o to, że przez zaniechania doprowadził do powstania raportu MAK w obecnej formie. Usłyszeliśmy również, że Tusk nie bronił honoru polskich oficerów. Oskarżyciele nie uznali natomiast za dyshonor błędów w przygotowaniu lotu, niewystarczającego przeszkolenia pilotów, błędów organizacyjnych, a także faktu, że w kokpicie Tu-154M znalazły się osoby, których tam w żadnym wypadku być nie powinno.

Punkt widzenia w tej dyskusji nie ma nic wspólnego z treścią żadnego istniejącego, czy dopiero mającego powstać raportu. Antagoniści rozpisali bowiem role na długo przed konferencją Tatiany Anodiny.