Dzień po 9 października

Dzień po 9 października

Dodano:   /  Zmieniono: 
Patrząc na przekrój głosów z perspektywy miejsca zamieszkania i poziomu wykształcenia wyborców można stwierdzić, że wybory wygrali ci, dzięki którym Polska może się rozwijać - ludzie którzy są i będą motorem napędowym III Rzeczpospolitej.
Polska, pomimo kryzysu światowego, kryzysu UE, strefy euro i zagrożeń finansów wewnętrznych, przeżywa najlepszy okres w swojej historii. Po 22 latach suwerenności zbudowano stabilną demokrację, której nie jest wstanie wywrócić nawet tak trudny kryzys instytucjonalny, jak śmierć głowy państwa. Polska ma stabilną sytuację wewnętrzną, dobre relacje z sąsiadami (i nie tylko), notuje wzrost gospodarczy. Wyborcy w niedzielę potwierdzili, że III RP jest Polską, jaka się większości Polaków po prostu podoba.

Zwycięzcą wyborów jest Platforma Obywatelska, a tak naprawdę Donald Tusk - bo współczesna polityka jest bardzo spersonalizowana. Warto przypomnieć, że tryumf PO to pierwsze w historii demokratycznej Polski zwycięstwo partii rządzącej. Drugi element rządowej układanki, PSL, też wziął "swoje", choć nie poszerzył swojego elektoratu. Mimo to układ PO-PSL wciąż zapewnia stabilną większość w Sejmie.

Jarosław Kaczyński i jego formacja mogą uznać swoje niecałe 30 procent poparcia… za sukces. Kolejna wyborcza porażka nie jest klęską tej formacji, choć jest klęską polskiej prawicy (PJN nie otrzymał nawet 3 procent głosów). Sukcesem PiS-u jest to, że partia ta utrzymała swój roszczeniowy i zagubiony we współczesności elektorat, a także nie doczekała się silnego przeciwnika po prawej stronie. Mimo to wpływ tej formacji i jej przywódcy na losy państwa będzie w praktyce żaden. Po wyborach ośrodek decyzyjny państwa, tak jak przez ostatnie cztery lata, będzie znajdować się w Kancelarii Premiera Rady Ministrów. Wyborcza porażka będzie (jakże by inaczej…) znów tłumaczona przez polityków PiS nierównowagą w mediach, "wściekłymi atakami" na Kaczyńskiego, a może nawet (wśród radykałów) spiskiem i fałszerstwami wyborczymi. Nic jednak nie powinno przesłonić faktu, że tak jak autorem zwycięstwa PO jest Donald Tusk, tak za porażkę PiS-u odpowiada Jarosław Kaczyński. Od lipca ubiegłego roku narracją PiS były opowieści smoleńskie, których nie udało się przykryć łagodną tonacją samej kampanii wyborczej. Tezy lansowane przez Antoniego Macierewicza o zamachu na Tu-154M skutecznie odstręczyły od PiS-u wyborców centrowych. A ostatni tydzień kampanii odsłonił dobrze znane oblicze samego prezesa.

Drugim, po Tusku, zwycięzcą wyborów jest Janusz Palikot i ruch firmowany jego nazwiskiem. To już nie jest margines - to partia konkretnej, zdeterminowanej grupy społecznej, której nie podoba się lansowany od lat konserwatywny model społeczeństwa i socjalizm ekonomiczny. Ruch Palikota nie jest socjalnie lewicowy – pod tym względem to raczej partia liberalnego centrum. Na jej sukces zapracowała wprawdzie SLD, ale przede wszystkim Kościół. Nie jest jednak prawdą, że sukces Janusza Palikota, to dowód na kryzys społeczeństwa. Jest wprost przeciwnie – 10 procent poparcia dla Ruchu byłego posła PO to dowód na to, że w społeczeństwie nastąpiło przełamanie, a sprawy otwartości światopoglądowej, praw mniejszości i praw wszystkich obywateli wreszcie przełożyły się na język polityki. Palikot nie jest politykiem pozasystemowym - on tylko przypomina, że Polska ma być państwem świeckim i obywatelskim. Ruch Palikota zapewne do rządu nie wejdzie, ale niewątpliwie będzie ważnym graczem w Sejmie.

Wygrana Janusza Palikota i klęska SLD pokazuje, że polityka to system naczyń połączonych. Grzegorz Napieralski skupił się na formie kampanii i na tym, aby jego partia różniła się zarówno od PO, jak i od PiS. Przegrał – bo hasła liberalizmu obyczajowego i społecznego zabrał mu Janusz Palikot, a w kwestiach socjalnych zrobił to już wcześniej PiS. Dodatkowo Napieralski usunął z kręgu decyzyjnego wszystkich myślących działaczy, nie zadbał o uzyskanie poparcia Aleksandra Kwaśniewskiego, a do tego "od zawsze" kontestuje go środowisko "Krytyki Politycznej". W efekcie SLD przeżywa dziś poważny kryzys tożsamości.

Radość zwycięzców zmniejsza nieco tradycyjnie już niezbyt wysoka frekwencja (do urn udało się mniej niż 50 proc. uprawnionych), która obniża siłę społecznego mandatu nowego Sejmu. Polacy z jednej strony wymagają od polityków odpowiedzialności za państwo,  a jednocześnie co drugi wyborca sam nie ma zamiaru brać takiej odpowiedzialności na siebie. Widać taki jest już urok polskiej demokracji.