Czy Tuska stać na klasę?

Czy Tuska stać na klasę?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Donald Tusk ma słabość do wydawania publicznych pieniędzy na prywatne cele. Sądząc z poparcia, jakim wciąż cieszy się szef PO, wyborców Platformy niezbyt to jednak interesuje. Najważniejsze jest przecież to, żeby Polską nie rządził ten wstrętny Kaczor, prawda?
Tygodnik "Wprost" ujawnił, że Tusk raz za razem lata rządowymi maszynami nad Bałtyk, gdzie spędza większość weekendów. Teraz "Rzeczpospolita" napisała o lekcjach języka angielskiego, które - za pośrednictwem KPRM - podatnicy zafundują Tuskowi, 10 ministrom i 35 dyrektorom z Kancelarii Premiera. Koszt lekcji języka przy kosztach przelotów to "grosze" - mniej niż 600 tysięcy złotych. Stać nas, prawda?

Takie traktowanie publicznych pieniędzy to łamanie standardów. Obowiązki premiera nie wymagają od Tuska regularnych lotów do rodzinnego Sopotu. Nie - premier lata, bo chce spędzić weekend z rodziną. Że rodzina mogłaby przyjechać do Warszawy, gdzie podatnik Tuskowi willę wynajmuje? Że Tusk mógłby polecieć lotem rejsowym, płacąc za bilet ze swojej - niemałej przecież - pensji? Mógłby - ale najwyraźniej nie chce.

Podobnie będzie teraz. Nie sądzę bowiem, żeby Tusk - jeśli pomysł z lekcjami to dzieło gorliwego urzędnika - zechciał zrezygnować z 400 darmowych (dla niego, bo już nie dla podatników) godzin spotkań z lektorem. Według "Rzeczpospolitej", za godzinę zajęć z native speakerem trzeba zapłacić nawet 110 zł. Gdyby Tusk płacił ze swoich, musiałby wyjąć z kieszeni 44 tysiące. A lepiej mieć 44 tysiące niż ich nie mieć, prawda?

Obrońcy Tuska szybciutko przypomnieli, że przecież dobre firmy często sponsorują pracownikom różne kursy. I że czepianie się premiera jest brzydkie. Jeszcze chwila i usłyszymy, że kto nie chwali Tuska za te lekcje, ten PiS-owiec. To nieporozumienie. Tym bardziej, że porównywanie sytuacji 46 szczęśliwców, którzy mogą liczyć na darmowe lekcje w KPRM z funkcjonowaniem spółek jest mocno chybione. Inwestowanie w pracownika może mieć sens, jeśli jest szansa na związanie go z firmą na lata. Im mniej fachowców w danej dziedzinie i większa konkurencja, tym bardziej takie zabiegi są opłacalne. Jaki jednak sens ma inwestowanie w Tuska i 10 członków jego rządu? Przecież po kolejnych wyborach skład rządu może być zupełnie inny. Tuskowi i ministrom zostanie wtedy wiedza zdobyta za darmo, a nam - rachunki do zapłacenia.

Czy człowiek, który innych publicznie wzywa do zaciskania pasa, nie powinien sam świecić przykładem w tym zakresie? Dlatego apeluję do Tuska, ministrów i dyrektorów - proszę odwołać zamówienie na lekcje. Jeśli z przyczyn formalnych nie jest to możliwe, proszę zrzec się tych lekcji na rzecz dzieci z biednych rodzin lub domów dziecka.

Odrobinę klasy, panowie!