Ruch Palikota, czyli Samoobrona wersja 2.0

Ruch Palikota, czyli Samoobrona wersja 2.0

Dodano:   /  Zmieniono: 
Janusz Palikot miał wypalić w Sejmie jointa. Zapalił kadzidełko, które – według słów lidera Ruchu Palikota - zawierało śladową, dopuszczalną przez prawo ilość marihuany. Po raz kolejny okazało się, że  nie można być ruchem antysystemowym będąc jednocześnie częścią systemu.
10 procent Polaków zagłosowało na Ruch Palikota dlatego, że były polityk PO obiecał im nową jakość w polityce. Miało być ostro, bezkompromisowo, bez tabu i politycznej poprawności. Palikot obiecał swoim wyborcom, że – wraz ze swoją drużyną - niczym Rejtan rzuci się pod nogi posłów PO, PiS-u, SLD i PSL i odmieni oblicze Polski. W walce o nową, pełną swobód dla wszystkich Rzeczpospolitą miał nie brać jeńców, a przede wszystkim miał nie iść na żadne kompromisy. Kompromisy zawierali ci inni – pseudolewicowcy z SLD i pseudoliberałowie z PO. Czyli administratorzy polskiego Matrixa. Palikot obiecał zaś wszystkim czerwoną pigułkę – Polacy mieli ją połknąć i zobaczyć, że świat nie musi wyglądać tak jak wygląda. Tymczasem okazało się, że ta pigułka to zwykłe placebo.

Ruch Palikota – po spektakularnej wolcie w kwestii zapalenia jointa w Sejmie – wszedł na ścieżkę, którą niegdyś wytyczyła Samoobrona. Partia Andrzeja Leppera również wkroczyła do Sejmu bazując na antyestablishmentowych hasłach i akcjach naruszających porządek prawny panujący w Rzeczpospolitej. Przyszły wicepremier wysypywał zboże na tory, blokował drogi, dawał się zakuwać w kajdanki – i grzmiał, że Wersal się kończy, bo on i jego podopieczni zaprojektują kraj na nowo. Kiedy jednak Samoobrona – dzięki Jarosławowi Kaczyńskiemu – zyskała szansę na zmienienie tego świata, okazało się, że nie jest on taki zły. Bo rządowe limuzyny są wygodniejsze niż prycze w areszcie, a garnitury od Ermenegildo Zegny wyglądają lepiej niż znoszony waciak. A wyborcom zawsze można przecież tłumaczyć, że mądrość etapu, etc. Tylko że wyborcy nie chcą tego słuchać. Albo rewolucja, albo synekury. Lepper przegrał, bo najpierw dał ofiarom transformacji ustrojowej nadzieję na to, że zyskali w Sejmie swojego przedstawiciela – a potem pozdrawiał ich zza szyby eleganckiej lancii.

Palikot jeszcze nie jeździ rządową limuzyną. Ale już zaczyna o tym myśleć. Podobnie jak myślą o tym jego podopieczni, których wprowadził do Sejmu. Ci ostatni, na posiedzeniu klubu Ruchu Palikota poprzedzającym zapowiedziane przez lidera ugrupowania palenie trawki w Sejmie apelowali, by lider odstąpił od tego pomysłu, bo przecież „trzeba być poważną opozycją". A dlaczego trzeba być poważną opozycją? Bo niepoważnej nikt nie doprosi do koalicji, gdy okaże się, że PO jest coraz bardziej nie po drodze z ludowcami Waldemara Pawlaka. I tak niedoszli rewolucjoniści wciągają na masz sztandar kontrrewolucji. Bo wiecie, rozumiecie – ideały są ważne, ale żyć trzeba godnie. Zwłaszcza jeśli udało się załapać na sejmową karuzelę.

Problemem Ruchu Palikota – podobnie jak kiedyś Samoobrony – jest jednak to, że nikt nie głosował na przedstawicieli tej partii chcąc wprowadzić do Sejmu „poważną opozycję". Miało być barwnie, kolorowo i kontrowersyjnie - a okazuje się, że zamiast obiecanych fajerwerków, mamy ostrożne pocieranie zapałką o brzeg pudełka. I to w taki sposób, aby iskra, broń Boże, nie wywołała pożaru. Tylko czym w takim razie Ruch Palikota rozpali teraz wyborców?