"Gdy zdali sobie sprawę z zagrożenia, było już za późno"

"Gdy zdali sobie sprawę z zagrożenia, było już za późno"

Dodano:   /  Zmieniono: 
Do katastrofy doszło 3 marca (fot. PAP/Andrzej Grygiel) 
- W nocy maszyniści mogli ocenić, że są na jednym torze dopiero w odległości 200, góra 300 metrów. To dużo za późno, żeby próbować uratować życie. Mogli włączyć hamowanie i nagłe i rzucić się w przestrzeń wnętrza maszynowni, ale dla nich nie było na to czasu - twierdzi szef Instytutu Kolejnictwa Andrzej Żurkowski rekonstruując możliwe wydarzenia związane z katastrofą pod Szczekocinami.
Do czołowego zderzenia dwóch pociągów, w których jechało ok. 400 pasażerów, doszło 3 marca o godz. 20.57. Na zjeździe z Centralnej Magistrali Kolejowej w kierunku Krakowa zderzyły się pociągi TLK "Brzechwa" z Przemyśla do Warszawy Wschodniej i Interregio "Jan Matejko" relacji Warszawa Wschodnia - Kraków Główny. Pociąg Warszawa-Kraków wjechał na tor, po którym z naprzeciwka jechał pociąg Przemyśl-Warszawa.

Zdaniem Żurkowskiego, aby poznać dokładne przyczyny tragedii musimy poczekać na wyniki ekspertyz. Przyznaje on jednak, że tego typu katastrofy to zwykle zbieg kilku okoliczności. - Maszyniści pociągu Intercity jechali po torze właściwym i mieli prawo się nie spodziewać żadnych wydarzeń. Natomiast skierowany na tor niewłaściwy maszynista pociągu regionalnego powinien mieć trochę wzmożoną czujność - podkreśla.

Jego zdaniem kolej w Polsce jest niedoinwestowana, ale to nie oznacza, że jesteśmy przez to słabsi merytorycznie. - Błąd systemu tkwi w minionych latach. Zaniedbania wychodzą po jakimś czasie, a my jesteśmy "beneficjentami" tego, że przez całe lata w kolej niespecjalnie inwestowano – twierdzi. Żurkowski.

ja, RMF FM