Unia negocjatorów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Liczę, że po wstąpieniu do unii przyłączycie się do bandy czworga i razem z nami rozwalicie wspólną politykę rolną - zachęca nas brytyjski minister spraw zagranicznych.
Liczę, że po wstąpieniu do unii przyłączycie się do bandy czworga i razem z nami rozwalicie wspólną politykę rolną - mówił Jack Straw, brytyjski minister spraw zagranicznych, do członków polskiej delegacji tuż po zakończeniu rozmów w Kopenhadze. Banda czworga to Wielka Brytania, Holandia, Szwecja i Dania. Państwa te szukają sprzymierzeńców, by zlikwidować bezpośrednie dopłaty dla rolników. Podczas kopenhaskiego szczytu także Francuzi, Niemcy, Hiszpanie, Portugalczycy i Irlandczycy sondowali, w jakie układy i koalicje można wciągnąć Polaków. Unia Europejska to nie skostniała struktura, lecz wielki stół negocjacyjny. Żadne kwoty, limity, okresy ochronne i przeliczniki nie są dane na zawsze. Wszystko można zmienić, jeśli ma się dostateczne poparcie.

"Nie ma przyjaźni między narodami. Są tylko zbieżne lub przeciwstawne interesy" - mawiał Charles de Gaulle. Ta zasada jest istotą funkcjonowania Unii Europejskiej. - Unia powstała, by ścieranie się interesów gospodarczych przenieść z pól bitewnych do sal negocjacyjnych - uważa prof. Wojciech Roszkowski, historyk. Negocjacje akcesyjne to przedszkole przy debatach i sporach, jakie toczą członkowie unii. - Unia to partia pokera: wygrywa ten, kto potrafi ostro grać, blefować, udawać raz mięczaka, a innym razem twardziela. W unii pieniądze nie leżą na stole. Trzeba je wydzierać z gardła - mówi Jan Krzysztof Bielecki, były premier RP. - Od 40 lat unia przeżywa nieustanne wstrząsy spowodowane konfliktami interesów. Gdy będzie miała 25 członków, tych konfliktów przybędzie. Jeśli negocjacje akcesyjne uznać za czyściec, to negocjacje wewnątrz unii są prawdziwym piekłem - tłumaczy Philippe Lemaitre, korespondent dziennika "Le Monde" w Brukseli. Polska będzie w tym piekle ważnym graczem, bo ma 27 głosów w Radzie Europejskiej oraz 57 głosów w Parlamencie Europejskim.

Unia księgowych

Ideały i wizje są w unii ważne na oficjalnych konferencjach. Przy stole negocjacyjnym liczą się jedynie zdolni księgowi. Kanclerz Schroeder może przyjeżdżać z prywatnymi wizytami do premiera Millera, poklepywać go i się uśmiechać, lecz w negocjacjach nie ma to najmniejszego znaczenia. Polski premier przekonał się o tym podczas szczytu w Kopenhadze. Przy stole każdy walczył o interesy swojego kraju: przyjaciele Schroeder i Chirac okazali się w stolicy Danii najbardziej nieprzejednanymi przeciwnikami. I tak już będzie, bo to w unii codzienność. Gdy w 1999 r. Francuzi sprzeciwiali się przyznaniu Wielkiej Brytanii ponad 3 mld euro na zabicie 2,6 mln krów zagrożonych BSE oraz rekompensaty dla brytyjskich farmerów, premier Blair zagroził, że zablokuje import żywności z Francji. Potem przez kilka tygodni dawni przyjaciele nie podawali sobie rąk i bez słowa mijali się podczas oficjalnych imprez.

Polska będzie w unii uwikłana w większą liczbę konfliktów niż dotychczasowi członkowie, choćby ze względu na klauzule wymuszone przez Holandię. Jeśli nie będziemy się stosować do zasad obowiązujących na określonym rynku (rolnym, wyrobów hutniczych, odzieżowym itp.), możemy zostać pozbawieni przywilejów, czyli na przykład dopłat. Wystarczy wniosek jednego kraju, by tak się stało. Nasi negocjatorzy muszą mieć możliwość blokowania takiego pomysłu. Często strategia postępowania w takich sytuacjach sprowadza się do posiadania "haka" na potencjalnego wnioskodawcę.

Czym warto handlować?

Mimo że budżet unii jest uchwalany na 7 lat, cały czas trwa walka o przesunięcie różnych funduszy. Następny budżet będzie przyjmowany w 2006 r., lecz już w 2003 r. polscy negocjatorzy będą walczyć o dodatkowe środki na hutnictwo, bo w naszym budżecie nie ma na to pieniędzy. Polska chce pieniędzy na reformę hutnictwa z góry, a unia najpierw domaga się zamknięcia części hut i redukcji zatrudnienia. Unia nie dotuje hutnictwa, więc uczynienie dla nas wyjątku trzeba kupić, na przykład za poparcie w sprawie zlikwidowania wspólnej polityki rolnej.

Nasi negocjatorzy muszą wiedzieć, czym warto handlować, a z czego zrezygnować. Tuż po przyjęciu będziemy musieli rozstrzygnąć, czy opłaca się nam targować o przedłużenie okresu ochronnego dla mleczarni, które przerabiają mleko gorszej jakości, czy zgodzić się na ich zamknięcie, na przykład w zamian za większą kwotę eksportową dla naszych jogurtów. Pierwsza decyzja oznacza utrzymanie 100 tys. kiepskich gospodarstw, druga - wsparcie najszybciej rozwijającego się sektora przetwórstwa mleka.

Wiele wskazuje, że Polska przehandluje dopłaty bezpośrednie dla rolników. Po wstąpieniu do unii polskiemu rządowi trudno byłoby zrezygnować z dopłat (z politycznych względów), które de facto pełnią funkcję renty socjalnej, czyli konserwują strukturę wsi na lata. Tego kłopotu będzie się można pozbyć, likwidując dopłaty bezpośrednie w całej unii. Realny termin, by tego dokonać, to 2006 r., kiedy rozpocznie się debata nad nowym budżetem. Polska mogłaby w tej sprawie liczyć na poparcie Słowenii, Czech, Węgier, Łotwy, Estonii, Luksemburga, Cypru, Malty. Nasi negocjatorzy muszą tylko znaleźć towar, którym zapłacimy za poparcie. Heather Grabbe, zastępca dyrektora Centrum ds. Reformy Europejskiej w Londynie, uważa, że musimy też zneutralizować polskie rolnicze lobby, które nauczyło się bić o własne interesy i może się sprzymierzać z przeciwnikami likwidacji dopłat bezpośrednich ponad głowami naszych negocjatorów.

O co nie warto się targować?

Kiedy będziemy już w unii, musimy się orientować, o co nie warto się targować. Po decyzji Wielkiej Brytanii, Holandii, Szwecji, Danii i Irlandii o otwarciu rynków pracy dla polskich pracowników (od pierwszego dnia po akcesji) nie ma sensu się targować o taką samą decyzję rządów Niemiec, Francji czy Austrii. Rządy tych krajów same otworzą rynki dla Polaków, bo będą do tego zmuszone choćby starzeniem się społeczeństw. Romano Prodi, szef Komisji Europejskiej, twierdzi, że unia potrzebuje ponad 1,7 mln specjalistów, by uzupełnić luki w zatrudnieniu i skutecznie konkurować z gospodarką USA.

Przekonanie o tym, że polscy pracownicy zaleją Zachód, jest mitem. Pielęgniarkom z wrocławskiego szpitala Rydygiera, które od miesięcy nie otrzymują pensji, holenderscy pracodawcy zaoferowali 100 miejsc pracy. Chcieli nawet opłacić kursy językowe. Zgłosiło się tylko sześć osób. Ofertę pracy dla 2 tys. Polaków z wykształceniem pomaturalnym i wyższym złożyli Hiszpanie. Zgłosiło się 220 osób. Polscy lekarze, którzy wyjechali do Szwecji, po kilku miesiącach zerwali roczne kontrakty i wrócili do kraju. Norwegia zaoferowała 4 tys. miejsc pracy w służbie zdrowia. Wyjechało tam zaledwie 140 Polaków, mimo że oferowano 11 tys. zł miesięcznie. Polacy nie zaleją europejskich rynków pracy. To Polska po wstąpieniu do unii będzie potrzebować ponad 200 tys. fachowców z Zachodu.

Zanim zostaniemy zmuszeni do koordynowania polityki migracyjnej, możemy przyjąć tańszych pracowników z Rosji czy Ukrainy, którzy legalnie będą robić to, czego nie chcą robić polscy bezrobotni. Przykładem mogą być Czechy, gdzie w sprywatyzowanych kopalniach pracują m.in. Ukraińcy. - Pracują, bo są tańsi i mają niewygórowane wymagania socjalne - przyznaje Michal Rysavy z ambasady Czech w Warszawie.

Jak załatwić unijne dotacje?

W unii negocjuje się przede wszystkim rozdział dotacji: od dopłat dla rolników i rybaków, po dotowanie kinematografii czy zanikających dziedzin sztuki ludowej. W UE funkcjonuje niemal 500 różnych rodzajów dopłat i dotacji, obliczanych za pomocą skomplikowanych przeliczników. Od pomysłowości negocjatorów zależy, ile z tych dopłat wywalczymy. Nie możemy się jednak nie wywiązywać ze spraw dla unii najważniejszych, by załatwić wiele innych, drobniejszych. Nie możemy na przykład dopuścić do przemytu ludzi i towarów zza wschodniej granicy. Każdy opisany w polskich mediach wypadek kontrabandy będzie wykorzystany do obcięcia unijnych środków na rozbudowę granicznej infrastruktury. Wówczas pieniądze trzeba będzie znaleźć w polskim budżecie.

Polem zawziętych sporów i targów są w unii wyjątki, przywileje i zwolnienia, które pozwalają się uwolnić firmom ze sztywnego gorsetu unijnych norm, co daje im przewagę na rynku. Często te wyjątki i zwolnienia wyglądają absurdalnie, ale są przeliczalne na spore pieniądze. Możemy brać przykład z Portugalczyków, którzy toczyli długie boje, by marchewka była owocem, a nie warzywem. Dzięki temu mogą produkować, a także eksportować do dawnych kolonii dżem marchewkowy. Ponieważ Hiszpanie i Portugalczycy wywalczyli zmniejszone normy bezpieczeństwa dla operatorów maszyn budowlanych, ich obywatele są zatrudniani na budowach w innych krajach piętnastki, bo są po prostu tańsi.

Sławomir Sieradzki

Krzysztof Trębski

Czy starać się o kilkaset milionów renty socjalnej, czy o to, byśmy stali się rajem dla inwestorów? Pełny tekst w najnowszym, 1049 numerze tygodnika "Wprost", w sprzedaży od piątku 27 grudnia.

W numerze także: Odkryjemy w 2003 (Christine Piff będzie pierwszą pacjentką, której chirurdzy przeszczepią twarz osoby zmarłej. Sensacje naukowe spodziewane w 2003 roku)