W środę nad ranem, o godzinie 4.40, personel więzienia zorientował się, że oskarżony jest nieprzytomny. Natychmiast wezwano lekarza i pielęgniarkę. "Baranina" został przewieziony do szpitala z objawami zatrucia. Według niepotwierdzonych informacji, Jeremiasz B. połknął jakiś środek czyszczący.
Podczas wtorkowego procesu Haliny G. "Inki", oskarżonej o pomoc w zabójstwie Dębskiego, wyszło na jaw, że "Baranina" (domniemany zleceniodawca zabójstwa) kierował z wiedeńskiego aresztu świadkami i inspirował dziennikarzy do pisania o tej sprawie.
Austriacy przesłali polskiej prokuraturze płyty CD z nagraniami podsłuchanych rozmów telefonicznych "Baraniny"; w trakcie wtorkowej rozprawy prokurator przekazał je sądowi.
Prawnicy związani ze sprawą mówili nieoficjalnie, że strona austriacka stara się o przyznanie Halinie G. statusu świadka koronnego, a ujawnione właśnie działania "Baraniny" miały temu zapobiec.
Halina G., "Inka", zeznając w końcu marca przed sądem w Wiedniu na procesie Jeremiasza B., mówił, że to oskarżony zlecił zabójstwo Dębskiego, a wcześniej też kazał zabić jej przyjaciela. "Nie mam żadnych wątpliwości, że to był B." - powiedziała "Inka" i przyznała, że w porozumieniu z Jeremiaszem B. dotrzymywała Dębskiemu towarzystwa ostatniego wieczoru, a potem wystawiła go mordercy.
Zeznająca w sprawie "Inki" Joanna N., konkubina domniemanego nie żyjącego już zabójcy Dębskiego Tadeusza M., "Saszy" podważała zeznania "Inki", która wskazała jako wykonawcę zleconego przez "Baraninę" morderstwa, Tadeusza M. Tymczasem jego konkubina wystawiła mu alibi na dzień zabójstwa Dębskiego. Twierdziła, że dzień 11 kwietnia 2001 r., kiedy zastrzelono byłego ministra, Tadeusz M. spędził z nią w ich domu w Libiążu.
Wtedy prok. Komosa ujawnił, że dokładnie w tej chwili dokonywane jest przeszukanie celi Jeremiasza B. w austriackim areszcie, w trakcie którego funkcjonariusze odbiorą mu jego tajny telefon komórkowy, który od pewnego czasu był na podsłuchu. Przez ten telefon "Baranina" instruował Joannę N. i inne osoby, jak i co mają zeznawać na procesie "Inki" o Tadeuszu M. oraz na jego sprawie w Wiedniu.
"Baranina" kontaktował też Joannę N. z dziennikarzem tygodnika "Nie", który miał wysłuchać wersji zdarzeń przez nią przedstawianych, by je potem opublikować. "Ja ci mówię, będzie z tego skandal. Urban był kiedyś w rządzie, on nawet z Kwaśniewskim jest na ty, więc jak +Nie+ coś napisze, to Kwaśniewski o tym wie, Miller o tym wie i minister sprawiedliwości o tym wie" - przekonywał ją Jeremiasz B. w jednej z rozmów.
"Ty jesteś jedyną osobą, która może mnie uratować (...) Jesteś taka jak ten twój, też nie pękasz" - mówił "Baranina" do konkubiny "Saszy", który nie wydał go, gdy postawiono mu zarzut zabójstwa Dębskiego, a potem powiesił się w celi. Podpowiadał Joannie N. jak stworzyć alibi i w jaki sposób wytłumaczyć się z ucieczki z sądu. Upewniał się też, czy "zorganizowała" świadków, którzy to alibi mogą potwierdzić. "Powiedz im, że mają za to dychę" - dodawał.
Pod koniec marca Joanna N. pojechała do Wiednia zeznawać na procesie "Baraniny", wyszła jednak z sądu i wróciła do Polski, jak się okazało na polecenie "Baraniny". Potem tłumaczyła się, że nieprawidłowo zrozumiała informację i myślała, że sprawa jest odroczona. Po powrocie do Polski zabiegała o spotkanie z prokuratorem Andrzejem Komosą (prowadzącym w kraju śledztwo ws. zabójstwa Dębskiego), chcąc mu przedstawić alibi dla "Saszy".
W tej samej rozmowie "Baranina" przekonywał swoją żonę, by ta "porozmawiała z Joasią jak z kimś najbliższym i żeby mu pomogła". "Zrozum, tu chodzi o moje życie" - prosił. Jeremiasz B. na bieżąco kontaktował się też z innymi osobami wybierającymi się do Wiednia na jego proces, m.in. ze swą siostrą Bożeną T., której niedawno prokuratura zarzuciła przemyt do Austrii 400 tys. dolarów na kaucję dla brata.
Telefoniczne instruowanie świadków z celi wiedeńskiego więzienia było możliwe dzięki temu, że oskarżony nie był w nim zbyt skrupulatnie nadzorowany, co wyszło podczas toczącego się w Wiedniu procesu.
"Baranina", który od lat 90. był tajnym współpracownikiem austriackiej policyjnej komórki ds. zwalczania przestępczości zorganizowanej (EDOK) miał z nią wielorakie powiązania. "Niektórzy funkcjonariusze policji działali w interesie jego organizacji" - powiedział prowadzący sprawę prokurator Walter Geyer.
Nawet w areszcie śledczym Jeremiasz B. był na bieżąco informowany o wynikach prowadzonego przeciw niemu śledztwa. Umożliwiał to oficer EDOK, który regularnie spotykał się z jego obrońcą.
em, pap